[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1LARRY NIVEN
DROGA PRZEZNACZENIA
Pierwszą wersję „Drogi Przeznaczenia " złożyłem w wydawnictwie
w sierpniu 1996 roku, cztery lata po terminie. Wiedziałem, że jest to bar-
dzo ambitny projekt i wciąż go przesuwałem.
Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy czekali, doradzali mi albo de-
łikatnie nakłaniali do pracy: Mary lin, mojej żonie, która od czasu do cza-
su przypominała mi o terminach; Tomowi Doherty 'emu, mojemu wydaw-
cy, który cierpłiwie znosił moją opieszałość; mojej byłej agentce, Eleanor
Wood, która czekała wytrwale wraz z innymi; Jerry 'emu Pournellowi, mo-
jemu współpracownikowi, który podsunął mi wiele cennych sugestii, po-
dobnie jak Robert Gleason, mój redaktor; i Michaelowi Whelanowi, któ-
ry pokazał swoją wspaniałą okładkę na targach w Chicago, pięć łat te-
mu. On wcale nie czekał cierpłiwie. Stworzone przez nas krajobrazy już
do siebie nie pasują... Ale drzewo na szczycie, które pozwoliłem sobie wy-
korzystać i ochrzciłem mianem sidłokrzewu Przeznaczenia, jest wyłącznie
jego dziełem.
Dziękuję wam wszystkim.
Dramatis personae
2493 r. n.e. Załoga ładownika „Cavorite"
James Twerdahl
Daryl Twerdahl
Robin Tucker, drugi pilot ładownika
Willow Granger, ksenobiolog
Oliver Carter
Will Coffey
Wayne Parnelli, biolog morski
2711 r. n.e. Spiralne Miasto
Jemmy Bloocher vel Tim Hann, Tim Bednacourt, Jeremy Winslow
Margery i William Bloocher, rodzice Jemmy'ego
inne dzieci: Margery junior, Brenda, Thonny, Greegry i Jane
Wiosenna karawana
#1, wóz Dohenych - lecznica i schron
#2, wóz Spadonich - amunicja i tajna broń
#5, wóz Dionne'ów - skorupy rekinów i inne błahostki
#6, wóz Lyonów - naczynia i przybory kuchenne
#7, wóz Armstrongów - namioty i pościel
#8, wóz ibn-Rushdów - naczynia i przybory kuchenne
Senka, Rian, Damon, Joker (Dzhokhar) i Shireen
#9, wóz Smallów - towary pierwszej potrzeby
#10, wóz Milasevików - namioty i pościel
#11, wóz Tuckerów - broń yutzów i amunicja na rekiny
#12, wóz Wu
#13, wóz Dole'ów
Yutze
Dannis Stolsh
Hal Gleeber (kuchmistrz)
Bord'n (albo Boardman)
Forry Randall (kuchmistrz)
Hal
Tim Bednacourt
Wietrzna Farma
Andrew Dowd
Barda Winslow
Shimon Cartaya
Amnon Kaczinski
Denis Bouvoire
Dennis Levoy
Rita i Dolores Nogales
Rafik Doe
Ansel Tarr
Jemmy/Jeremy Bloocher
Henry
Willametta Haines
Shar
Asham Mandala
Winnie Maclean
Duncan Nichols (Duncan Nick)
„Morski Jeździec"
Harold i Espania Winslow
Karen Winslow
Nieślubne dziecko Karen: Mustafa
Dzieci Jeremy'ego i Karen: Judy Cole zamężna
Eileen Wheeler zamężna z Johnem Wheelerem
Brenda Winslow zamężna
Jesienna karawana
#1, wóz Lallów - lecznica
Palava Maiku
#6, wóz Hearstów - naczynia i przybory kuchenne
Glen Hearst
Tanya i Angelo Hearst
Harlow i Jeremy Winslow
Steban, kuchmistrz
#8, wóz Millerów - naczynia i przybory kuchenne
Govert Miller
Część pierwsza
1 Karawana
Dysponujemy doświadczeniami poprzedniej kolonii międzyplane-
tarnej, zwanej „Camelot". Nim łączność została zerwana, na Ziemię
dotarty liczne informacje opisujące zarówno sukcesy, jak i porażki
pierwszych kolonizatorów. „Przeznaczenie" to nasza druga próba. Je-
stem pewien, że tym razem się powiedzie.
Naren Singh
Sekretarz Generalny
Organizacji Narodów Zjednoczonych
2427 r. n.e.
2722 r. n.e. Spiralne Miasto
W wieku czternastu lat Junior była już na tyle duża, że sięga-
ła do najwyższej półki w szafce kuchennej. Wspięła się na palce,
odszukała po omacku puszkę ze speklami i zdjęła ją z regału. Wte-
dy zobaczyła, co dzieje się z bekonem.
- Jemjemjemmy! - krzyknęła.
Jedenastoletni umysł Jemmy'ego był całkowicie pochłonięty
widokiem, jaki rozciągał się za oknem.
Junior chwyciła za rączkę patelni i ściągnęła ją z piecyka. Be-
kon jeszcze się całkiem nie spalił.
- Przepraszam - powiedział Jemmy, nie odwracając nawet gło-
wy. - Junior, jedzie do nas karawana.
- Widziałeś kiedyś karawanę? - Dziewczynka prychnęła lekce-
ważąco, podeszła jednak do długiego okna i spojrzała na północny
wschód. - Kurz. Może to rzeczywiście karawana. Na razie zajmij
się śniadaniem.
Jemmy skończył smażyć bekon. Junior posypała jajka solą
i speklami, po czym odłożyła puszkę na miejsce. To Brenda powin-
na pilnować jajek, ale stała jak przykuta przy oknie - był to naj-
większy skarb rodziny Błoocherów, jednolita tafla szkła o wymia-
rach jeden na trzy metry - i wraz z Thonnym, Greegrym i Ronnym
obserwowała obłok kurzu na Drodze.
Na śniadanie zjedli jajecznicę z kurzych jaj, którą przegryza-
li chlebem i popijali sokiem pomarańczowym. Dziesięcioletnia
Brenda karmiła czteromiesięczną Jane. Mama i tata wstali już
przed kilkoma godzinami i zajmowali się pracą na farmie. Mama
jadła gotowane jaja płastugi. Płastugi należały do fauny Przezna-
czenia; ich mięso nie zawierało tłuszczu. Mama chciała zrzucić kil-
ka kilogramów.
Jemmy błyskawicznie pochłonął swoją porcję, chcąc jak naj-
szybciej wyrwać się z domu. Pozostałe dzieciaki także już kończy-
ły. Najmłodsze kręciły się niecierpliwie na swych krzesłach, nie
mogły jednak poprosić mamy i taty, żeby się pospieszyli. Rodzice
nie ociągali się specjalnie z jedzeniem, ale bawiło ich zniecierpli-
wienie okazywane przez dzieci.
Długie okno znajdowało się za plecami Jemmy'ego. Gdyby
jednak próbował się odwrócić od stołu, zostałby natychmiast
skarcony.
Junior spokojnie opróżniła kubek z kawą, jak dorosła kobie-
ta, i odstawiła go na stół.
- Mamo, mogłabyś zająć się Jane i Ronnym?
Siedmiolatek Ronny otworzył usta ze zdumienia, nim jednak
zdążył wydać z siebie pełen oburzenia okrzyk, mama powiedziała:
- Zajmę się dzieckiem, kochanie, ale ty weźmiesz Ronny'ego
ze sobą. Musi odrobić zadanie.
Ronny rozluźnił się nieco, choć nadal czujnie obserwował po-
czynania siostry. Junior wstała od stołu.
- Gotowi? - spytała ostrym tonem, niczym sierżant podczas
musztry.
Brenda, Thonny, Greegry, Ronny i Jemmy rzucili się do drzwi.
Przez chwilę kotłowali się w korytarzu, szukając kurtek i czapek,
wreszcie wypadli na zewnątrz. Junior ruszyła ich śladem.
Trójka najmłodszych dzieciaków biegła truchtem, ale długo-
noga Junior z łatwością dotrzymywała im kroku. Nie próbowała
nawet dogonić Jemmy'ego, który w wieku jedenastu lat nie znał
jeszcze takiego pojęcia jak poczucie godności.
Słońce nie wyszło jeszcze zza gór, choć na niebie widniał już
jego zwiastun, mały księżyc Przeznaczenia zwany Srebrnikiem.
Rosnące w rzędzie wiązy były równie stare jak dom Blooche-
row. Znajdowały się jakieś dwadzieścia pięć metrów przed fron-
tonem budynku i stanowiły ostatnią barierę pomiędzy farmą
Bloocherow a Drogą. Dla Jemmy'ego wiązy były jednocześnie gra-
nicą rozdzielającą niebo od ziemi. Przebiegł między drzewami
i pierwszy dotarł do Drogi.
Po prawej stronie Droga zakręcała łagodnie, kierując się ku
Spiralnemu Miastu. Na lewo, na północnym zachodzie, biegła pro-
sto w dal, w nieznane. Właśnie w tym kierunku, na północ od po-
siadłości Bloocherow, leżała farma Warkanów. Czwórka nastolet-
nich dzieci Warkanów także wyległa z domu i obserwowała zbliża-
jącą się chmurę kurzu.
Dzieciaki Warkanów uczyły się kiedyś w domu Bloocherow, po-
dobnie jak wcześniej ich rodzice. Gdy Jemmy miał sześć lat, kom-
puter osobisty Bloocherow przestał działać. Przez następny tydzień
czy dwa tata był dziwnie milczący i drażliwy. Jemmy zrozumiał wte-
dy, że w ich domu zdarzyła się prawdziwa katastrofa.
Od tej pory Jemmy, jego rodzeństwo i wszystkie dzieci War-
kanów chodzili na naukę trzy domy dalej, za zakręt Drogi, gdzie
korzystały z komputera Hannów.
Kurz nie zakrywał już pojazdów zmierzających do Spiralnego
Miasta. Były to wielkie wozy ciągnięte przez przysadziste zwierzę-
ta, czagi. Jemmy widział co najmniej kilka wozów, nie potrafił jed-
nak określić, ile jeszcze kryje się z tyłu. Dzieciaki z farm oddalo-
nych bardziej na północ od miasta biegły wzdłuż Drogi. Krzyczały
coś do siebie, jednak były jeszcze zbyt daleko i ich głosy ginęły
w turkocie kół.
Spomiędzy drzew wybiegli bracia i siostry Jemmy'ego. Usta-
wili się wzdłuż Drogi, czekając cierpliwie. Jemmy spojrzał na dzie-
ci Warkanów; potem przeniósł spojrzenie na Junior. Ta pokręciła
nieznacznie głową.
- Junior, co z nauką? - spytał na wszelki wypadek.
- Poczekaj - odparła dziewczynka.
Oczywiście nikt nie myślał poważnie o tym, by w takiej chwi-
li zabierać się do nauki. Przecież do miasta jechała prawdziwa ka-
rawana! Zaległe lekcje nadrobią później. Programy komputerowe
mogły poczekać, a rzadko kiedy potrzebowali pomocy prawdziwe-
go nauczyciela.
Dzieci w wieku Junior zaczynały się dziwnie zachowywać.
Chłopcy rozmawiali tylko z chłopcami, dziewczęta tylko z dziew-
czętami. Jemmy zauważył to już jakiś czas temu. Na razie nic z te-
go nie rozumiał, miał jednak nadzieję, że kiedy podrośnie, do-
wie się wszystkiego. Teraz wiedział tylko tyle, że Junior nie po-
trafiła już normalnie z nim rozmawiać; wydawała jedynie
rozkazy. Brakowało mu starszej siostry, choć ta przecież nigdzie
nie wyjechała.
Gdyby Junior dołączyła do chłopców z farmy Warkanów, ci ga-
piliby się na nią i próbowali znaleźć jakiś powód, by zacząć z nią
rozmowę. Rozumiał więc, dlaczego cała rodzina po prostu stoi przy
Drodze i czeka na karawanę.
Jemmy przyglądał się tymczasem nadjeżdżającym wozom. By-
ły to kanciaste konstrukcje o płaskich dachach, dwukrotnie wyż-
sze od dorosłego mężczyzny. Poruszały się powoli, nie wyprzedza-
jąc maszerujących obok ludzi. Jemmy słyszał już wrzaski dziecia-
ków, które próbowały wciągnąć do rozmowy kupców zajmujących
miejsca wewnątrz wagonów. W tle słychać było także niższe głosy;
to dorośli targowali się z kupcami.
Kiedy karawana dotarła do farmy Warkanów, dzieci podbie-
gły do wozów, chłopcy i dziewczęta razem. Kilka minut później
pierwszy z pojazdów dotarł do farmy Bloocherów.
Jemmy po raz pierwszy w życiu widział z bliska czaga.
Były to niskie, przysadziste zwierzęta. Posuwały się naprzód
w równym tempie, po dwadzieścia przed każdym z wozów. Sięga-
ły Jemmy'emu do piersi. Grzbiety czagów okrywał twardy, brunat-
nożółty pancerz, brzuchy zaś chroniła pomarszczona, blada skóra.
Dzioby zwierząt wyglądały jak ogromne nożyce do cięcia drutu,
a łby skrywały się pod płaskimi fragmentami skorupy przypomi-
nającymi kaski. Nie zwracały uwagi na otaczający ich tłum
i zgiełk.
Wozy miały duże koła. Boczne ścianki wielkich pudeł były te-
raz opuszczone i tworzyły szerokie półki. Z wnętrza wagonów wy-
glądały uśmiechnięte twarze kupców.
Jemmy przepuścił pierwsze dwa wozy. Junior już o nim zapo-
mniała; pozostałe dzieci poszły za nią, choć Thonny obejrzał się
kilka razy. Nikt nie patrzył na Jemmy'ego, kiedy ten wyciągnął rę-
kę, by pogłaskać jednego z czagów. Odczuwał jednocześnie strach
i podniecenie. Pancerz zwierzęcia był gładki jak papier.
Czag poruszył jednym okiem, by spojrzeć na niego.
Jemmy nie potrafił określić, kto jest kim wśród kupców, gdyż
ci ubierali się bardzo dziwacznie. Wydawało mu się, że na każdą
kobietę przypada mniej więcej dwóch mężczyzn. Uwielbiali chy-
ba rozmawiać z dziećmi. Kobieta i mężczyzna powożący trzecim
wozem uśmiechnęli się do niego, Jemmy nabrał więc odwagi i za-
pytał:
- Nie możecie ich trochę popędzić?
- Nie chcemy - odparł mężczyzna. - Sprzedajemy i kupujemy
przy Drodze. Dlaczego mielibyśmy zmuszać klientów do biegu?
Jasnowłosa kobieta w wieku mamy, choć nieco bardziej przy-
sadzista i utykająca lekko na lewą nogę, podała pieniądze ciem-
nowłosemu kupcowi na dwunastym, ostatnim wozie. Była to Lly-
ria Warkan. Kupiec pochylił się i wręczył jej torebkę spekli.
Torba była przezroczysta, wielka jak główka kapusty. W rogu
widać było garść żółtego piasku. Jemmy wiedział, że później nikt
już nie przechowuje ziaren spekli w tych torbach i że można je zo-
baczyć tylko przy takiej okazji.
Chłopiec przeciągnął dłonią po boku czaga. Skóra zwierzęcia
wydała mu się sucha i cienka jak papier.
- Gryzą? - zapytał.
- Nie. Mają dobry węch. Wyczuwają, że pochodzisz z Ziemi,
a one nie jedzą ziemskich zwierząt. Mogłyby cię dziobnąć, gdybyś
był rybakiem.
Kupcy najwyraźniej lubili dzieci, ale nie widziano jeszcze
dziecka w karawanie. Może gdzieś je ukrywali? Nikt tego nie wie-
dział.
Droga zaczynała powoli zakręcać. Coraz więcej dzieci dołą-
czało do karawany: Rachel Harness i jej matka, Jael; Gwillam
Doakes, krępy chłopiec w wieku Jemmy'ego; i dziewczynki Holme-
sów. Nie pojawił się już nikt z dorosłych, chyba że liczyć Jaela Har-
nessa, który nie dostawał wystarczająco dużo spekli jako dziecko
i dlatego był teraz trochę nierozgarnięty. Jemmy widział ludzi wra-
cających do domów, daleko przy prostym odcinku Drogi.
Kobieta stojąca na wozie pochwyciła jego spojrzenie i roze-
śmiała się.
- Za dużo kupujących naraz. - Mówiła z dziwnym, melodyj-
nym akcentem. - Poważni klienci i tak przyjdą do nas wcześniej
czy później. Muszą mieć dość czasu, żeby się potargować. Przeko-
nasz się, jak dojedziemy do osi. Daleko jeszcze do osi?
- Dwadzieścia minut... Nie, zaraz, przecież nie możecie jechać
poprzecznymi uliczkami. Są za wąskie. - Karawana musiała jechać
cały czas Drogą, tworzącą wielką spiralę z Ratuszem pośrodku. -
Około półtorej godziny. Szybciej dostalibyście się tam bez wozów.
- To nie miałoby sensu - odparła kobieta. - Poza tym nie zo-
baczyłabym wtedy cmentarza, prawda?
- Lepiej tam nie idźcie - poradził jej Jemmy z powagą.
- Och, ale ja muszę go zobaczyć! Tyle już słyszałam o cmenta-
rzu w Spiralnym Mieście. To zaraz przy Drodze, prawda? Podobno
rosną tam tylko ziemskie rośliny.
- To prawda - przytaknął Jemmy. -To trochę niesamowite. Ro-
śliny z Przeznaczenia nie przyjmą się w ziemi, w której leżą zmarli.
- Nigdy jeszcze nie widziałam takiego miejsca - westchnęła
kobieta.
Była dziwna i cudowna, owinięta w kilka warstw barwnych
tkanin. Jemmy starał się przyciągnąć jej uwagę, jak najdłużej z nią
rozmawiać.
- Widziała pani Ratusz? - spytał. - W środku na ścianach są
malowidła, bardzo kolorowe. Tato mówi, że to akryl.
Uśmiechnęła się protekcjonalnie. Natychmiast zrozumiał: by-
ła tam.
- Skąd pochodzą spekle? - spytał.
- Nie wiem. Gdzieś z daleka, setki klików w górę Drogi od
miejsca, gdzie je kupujemy.
Setki klików... kilometrów.
- A skąd je przywożono, kiedy jeszcze nie było tu Drogi?
Kobieta zmarszczyła brwi, zdumiona.
- Kiedy nie było Drogi?
- Jasne. Uczyliśmy się w szkole o tym, jak James i DarylTwer-
dahl z całą resztą wsiedli do „Cavorite" i zostawili za sobą Drogę.
Ale to było dopiero osiem lat po Dniu Lądowania. Więc...?
Mężczyzna także przysłuchiwał się rozmowie.
- Pierwszy raz o tym słyszę. - Kobieta pokręciła głową. - Dro-
ga zawsze tu była.
Jemmy pogodziłby się z tym, zaakceptowałby jej niewiedzę,
gdyby nie widział, jak usta mężczyzny wykrzywiają się w lekkim
uśmieszku. W tej chwili poczuł się tak, jakby zdradził go cały świat.
- Jestem zmęczony, Jemmy - oświadczył nagle siedmioletni
Ronny, który stanął u jego boku.
- Dobra, Ronny. Junjunjunior...
Junior, która szła obok następnego wagonu, przystanęła rap-
townie. To samo uczynili Thonny i Brenda, dziewczęta Warkanów,
z którymi rozmawiała Junior, i chłopcy Warkanów, choć nikt ich
o to nie prosił.
- Zaraz dojdziemy do Twerdahl Street - powiedziała Sandy
Warkan. - Możemy wpaść do Guildy na szklankę soku i poczekać,
aż karawana wróci przy następnym okrążeniu.
- Szkoła - przypomniała jej Junior.
- Może poczekać.
Droga była magiczna.
Dom Bloocherów otaczały żyzne uprawne pola, pokryte gąsz-
czem różnorodnych roślin. Rośliny kiełkowały, rosły, potem usy-
chały i ginęły. Zwierzęta zachowywały się dziwnie i rodziły następ-
ne zwierzęta. Narzędzia rdzewiały, łamały się albo przestawały
działać z niewiadomych-grzyczyn.
Bliżej centrum miasta roślinność rzedła. Większość domów by-
ła już stara i zniszczona. Nowe budynki odcinały się od nich wy-
DROGA PRZEZNACZENIA
raźnie, były jakby ostrzejsze, bardziej rzucały się w oczy. Nocą każ-
dy mógł przekonać się, jak wiele latarni już nie świeci. Podobnie
jak na farmach wiele urządzeń odmawiało posłuszeństwa, choć tu-
taj było to bardziej widoczne; wszystkie zgromadzono bowiem na
małej przestrzeni.
Jednak Droga wciąż pozostawała płaska i twarda, niepodob-
na do niczego innego na świecie. Droga była wieczna.
Droga była też fantastyczną zabawką. Okrągłe rzeczy łatwo
toczyły się po jej równej powierzchni. Tutaj, tuż przed Twerdahl
Street i pół kilometra na południowy wschód od farmy Blooche-
rów znajdowało się ulubione zagłębienie dzieciaków ze średniej
szkoły. Sandy i Hal Warkan pokazały kiedyś Jemmy'emu, jak oczy-
ścić Drogę, żeby jej powierzchnia była naprawdę płaska i by kul-
ki lub kółka toczyły się gładko w górę i dół zagłębienia. Mogły tak
kołysać się bez końca.
Dzisiaj nie mieli na to czasu. Oddalili się od karawany przy
Twerdahl Street. Kilku kupców pomachało im na pożegnanie.
Rachel Harness szczebiotała bez przerwy i opowiadała coś Ju-
nior, ciągnąc za sobą matkę. Matka Rachel, Jael, udawała, że słu-
cha, odzywała się jednak rzadko, a jej wypowiedzi nie miały żad-
nego związku z tym, o czym mówiła Rachel. Jemmy lubił Jael Har-
ness, ale Junior i Brenda uważały ją za dziwaczkę.
Dzieci, które dostawały za mało spekli, wyglądały właśnie tak
jak ona.
Jednak Rachel była inteligentną, żywą dziewczynką w wieku
Junior. Traktowała matkę jak młodszą siostrę. Sąsiedzi pomagali
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]