[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Andre Norton

Opowieści
ze świata czarownic

 

Tom 2

Przedmowa

Powołałam do życia Świat Czarownic, myśląc tylko o jednej książce. Gdy praca nad nią dobiegła końca, zaczęłam jednak sama sobie zadawać coraz więcej pytań dotyczących przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tego świata. Najwidoczniej nie byłam jedyną osobą, która czuła głód wiedzy na ten temat, bo wkrótce zaczęłam dostawać listy od czytelników, w których powtarzało się pytanie: co dalej?

Źródłem całej tej historii był fragment, mający stać się początkiem powieści historycznej o krzyżowcach, którzy zamiast powrócić do Europy, osiedlili się na Bliskim Wschodzie, zakładając tam sobie małe gospodarstwa. Rozwinięcie tego pomysłu dało mi sposobność do zapoznania się z opowieściami z tamtych czasów i nauczenia się czegoś więcej o strukturze społeczeństwa tego okresu. Wiedza ta związana była z folklorem, balladami (Czarodziej ze Świata Czarownic oparty jest na Childe Roland) i okultyzmem.

Z tej mieszanki piorunującej zaczęło powstawać coraz więcej opowieści o przygodach ludzi, którzy pod koniec drugiej z kolei książki postanowili wieść samodzielne życie. Wiele historii zostało zaczerpniętych z ludowych podań, podczas gdy materiały dotyczące okultyzmu zawdzięczam głównie współczesnym opisom i teoriom, zielarstwa, czarnej i białej magii, itp.

Wyżyna Hallack narodziła się w Roku Jednorożca, który z kolei korzeniami sięgał Pięknej i bestii. Później mieszkańcy Krainy Dolin zaczęli się upominać o należne im miejsce w utworach. I nagle miałam do dyspozycji dwa kontynenty i kilka stuleci, o których należało opowiedzieć czytelnikom.

Kiedy Opowieści ze Świata Czarownic zostały poczęte, zapragnęłam się dowiedzieć, co inni pisarze mogliby dodać do tej historii. Niewątpliwie stworzyliby miejsca, których istnienia do tej pory nie

podejrzewałam: nie znane mi białe plamy. Tak właśnie się stało. Nowe światło rzucone na starą historią sprawiło, że rozbłysła ona życiem. Mieliśmy Sokolników mówiących wreszcie własnym głosem, Wilkołaki i Damy, niebezpieczne zaklęcia, wojowników ożywających zarówno na Wyżynie Hallack, jak i w Estcarpie. Z wielką przyjemnością zebrałam wszystkie te nowe spojrzenia na świat, który kochałam tak długo. Tak więc jestem bardziej niż zadowolona z tego, że mogę przekazać innym tę bogato zdobioną i rozszerzoną wersję Świata Czarownic.

ANDRE NORTON

Clare Bell
Polowanie na córkę lorda Etsaliana

Ostry wiatr znad wzgórz zawirował wokół koniuszków moich uszu.

Przed sobą miałam przysypane śniegiem ślady swych ofiar: lorda Etsaliana i jego córki. Czytałam z nich, w jaki sposób tych dwoje walczyło z wznoszącymi się pagórkami bieli, podczas gdy ja, na swoich szerokich łapach porośniętych od spodu sztywnym futrem ślizgałam się po szczytach. Nie zwalniając kroku opuściłam pysk żeby przyjrzeć się ich zmaganiom. Buty mężczyzny wyżłobiły w śniegu głębokie dołki. Ślady jego córki były mniejsze i nieregularne, tak jakby zaczęła się potykać. Tutaj płaszcz wlókł się za nią i zahaczył o ciernie, zostawiając karmazynowy skrawek materiału. Przeszłam obok, podwijając koniec swego długiego ogona. Etsalian zapewne nie zauważył zdradliwego skrawka, bo inaczej usunąłby go. Wiedziałam, że już zaczął podejrzewać, iż jestem czymś więcej niż tylko bardzo głodnym śnieżnym kotem; zdradziła mnie ślepa nienawiść z jaką go ścigałam.

Czy ów władca Estcarpu wiedział, że moje łapy były niegdyś szorstkimi od pracy rękami gospodarskiego popychadła, a oczy wodziły za nim w czasie zabaw? Czy wiedział, że to, co trawiło mój mózg i trzewia, nie było płomieniem głodu, lecz rozognioną żądzą zemsty?

Kroczyłam dalej, czując siłę swych lędźwi i ostrość kłów w paszczy. Ja, Megarti, początkująca Czarownica, pozbawiona ludzkie postaci, nie wzbudziłabym męskiego pożądania. Żaden pijany pan nie mógł już pochwycić mnie i związawszy, poczynać sobie rozpustnie i zuchwale niczym z dziwką z karczmy. Moje uszy drżały, gdy szłam. Na samo wspomnienie o tamtej chwili ogon poruszał się wściekle do przodu i do tyłu. Krzyczałam głośno, gdy mnie gwałcono, ale to nie był ten najgorszy ból — o nie. Tym, co bolało najbardziej, była utrata daru, którego w tamtej chwili zostałam pozbawiona. Pozostało tylko krwawiące ciało. A przecież miałam być Czarownicą!

Wtedy gdy Etsalian mnie posiadł, i później, gdy rzucił jak zużytą szmatę pomiędzy swych pijanych żołdaków, ogłaszał zwycięstwo nad czarami. Tamci byli potrzebni tylko po to, by nabrać pewności, że moja Moc rzeczywiście została unicestwiona.

Czy wiedział, że okradając mnie z mego daru, zadał równocześnie bolesny cios Radzie Czarownic, która chroniła Estcarp? Co prawda nie byłam jeszcze Adeptką, a zaledwie nowicjuszką, której zdolności dopiero zaczęły się budzić, ale wydarzyło się to w roku napaści na Karsten i zamknięcia Granicy. Siły Rady, a w rzeczywistości wszystkich Czarownic w Estcarpie zostały poważnie nadwerężone. Wcześniej można było nie dostrzec braku współdziałania z mojej strony, teraz jednak dotkliwie odczuto tę stratę.

Tej straszliwej nocy mogłam być zadowolona tylko z tego, że Etsalian nie znał ani mego imienia, ani mojej rodziny; wiedział jedynie, iż pochodzę ze Starej Rasy. Światła w karczmie były słabe, a lord tak pijany, że nie zapamiętał twarzy dziewczyny, której zadał gwałt. Wiedząc o tym, zatrudniłam się w jego domostwie jako zwykłe popychadło. Miesiące i lata cierpienia i oczekiwania dłużyły się niesłychanie. W tym czasie dowiedziałam się, że Etsalian miał kiedyś żonę, która umarła młodo, zostawiając tylko jedno dziecko — córkę. Miłował Chrinę ponad wszystko. Zrazu cynicznie myślałam, że jego przywiązanie do niej wynikało po prostu z poczucia własności —jak u kogoś, kto ma przywilej posiadania rzadkiego kamienia szlachetnego. Ale potem, ku swemu zdziwieniu, spostrzegłam, że jego miłość była prawdziwa i odkryłam, w jaki sposób mogę go głęboko zranić.

Trzask pokrytych lodem gałęzi spłoszył mnie. Wiatr chłostał sosny na stoku góry. Nawałnica przerodziła się w śnieżycę, stając się sprzymierzeńcem w polowaniu, spowalniając wędrówkę moich ofiar. Ze śladów Etsaliana i Chriny wynikało, że potykali się i grzęźli; miejscami dwa ślady zlewały się w jeden. Myślałam o tym, jak musieli tulić się do siebie, jak lord osłaniał własnym ciałem swą dziesięcioletnią córkę owiniętą jego płaszczem.

Tych dwoje należało teraz do mnie. Etsalian i Chrina nie mieli widoków na wybawienie, ponieważ zmyliłam drogę strażnikom, którzy mieli ich chronić, i spłoszyłam konie. Moja żądza zemsty wzrosła, gdy usłyszałam przed sobą odgłos kroków. Postanowiłam zaatakować z góry. Porzuciłam szlak i okrążyłam swą zdobycz, szukając jakiegoś wystającego konaru, z którego mogłabym rzucić się w dół, zanim Etsalian zdołałby wyciągnąć miecz.

Idąc myślałam o Toriswithe — mojej siostrze. Czy to ona mi pomogła, sprowadzając tę nawałnicę z północy? Dobrze wiedziałam, że nie nadeszła jeszcze pora zimowych zawieruch; musiał wiedzieć o tym również Etsalian — inaczej nie wybrałby się w podróż w te góry.

Toriswithe. Mogłam zawsze liczyć na jej pomoc dzięki więzom krwi i temu, że kiedyś miałam dar. Powstrzymywały mnie nieco wstyd i zazdrość — wszak ona zachowała swoje zdolności i doprowadziła do ich rozkwitu. Ja, dopuszczając do tego, by mnie zniewolono, zobaczyłam tylko otwarcie się kwiatu tuż przed jego zwiędnięciem.

Spotkałyśmy się zaledwie wczoraj w jaskini niedaleko szlaku. Toriswithe poszła pierwsza, by poczynić przygotowania. Ja przybyłam później.

Kiedy dotarłam do umówionego miejsca, na ziemi nie było śniegu. Widziałam tylko obumarłe liście zesztywniałe od kryształków lodu. W pobliżu wejścia, na skrawku oszronionego błotnistego gruntu, widniały ślady śnieżnego kota. Ostrożnie schyliłam się pod ocienionym występem na progu jaskini. Wybrawszy drogę przez kamienne podłoże, doszłam do pomarańczowego kręgu rzucanego przez ogień. Toriswithe wyszła mi na spotkanie spoza blasku. Była ubrana w prostą suknię podtrzymywaną w talii przez srebrną klamrą. Jedną rękę położyła na prymitywnie ociosanej klatce obwiązanej skórzanymi rzemieniami. Uwięziony w środku śnieżny kot strzygł uszami, przeszywając mnie spojrzeniem swych lodowatozielonych oczu.

Kiedy kot warcząc obnażył zęby, wzdrygnęłam się.

— Boisz się bestii? — spytała Toriswithe.

— Tak. — Nie mogłam pozbyć się drżenia głosu.

— Ale właśnie nią chcesz się stać.

— Czyżbyś próbowała mi to odradzić?

— Nie, Megarti. — Jej głos złagodniał. — Chcę ci jedynie uświadomić, na co się porywasz. Uklęknij przed klatką.

Uczyniłam to; miałam teraz śnieżnego kota tuż przed oczami. Kiedyś, gdy jeszcze posiadałam cudowny dar, odczuwałam pokrewieństwo ze zwierzętami i rozumiałam ich myśli. Teraz nie zostało mi nic oprócz determinacji.

Przez z grubsza ociosane kraty klatki wpatrywałam się w oczy śnieżnego kota, próbując dojrzeć coś poza zimnym spojrzeniem drapieżnika. Lecz co spodziewałam się tam znaleźć? I czy potrafiłabym być równie bezlitosnym myśliwym? Łączyła mnie z bestią żądza zemsty.

— W jaki sposób sprowadziłaś tutaj to zwierzę? — spytałam, zastanawiając się, czy złapała stworzenie sama, czy zapłaciła łowcom. Toriswithe uśmiechnęła się z pogardą.

— Zapomniałaś, że dar daje władzę nad bestiami? Zwabiłam ją. To moja siła trzyma ją na wodzy, nie te niezgrabne kraty. Zrobiłam klatkę, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo, Megarti.

Przygnębiona spytałam:

— Po co potrzebny ci jest śnieżny kot? Dlaczego nie zmienisz po prostu mego ciała?

— Bez zwierzęcych instynktów i stosownej wiedzy byłabyś bezbronna jak niemowlę. Z niego — wskazała na śnieżnego kota — wydobędę to, czego potrzebujesz. Czy jesteś gotowa?

Skinęłam głową. W migotliwym blasku ognia Toriswithe narysowała kredą pentagram, w centrum którego znalazłam sieja i śnieżny kot w klatce. W każdym wierzchołku umieściła świece, po czym zapaliła je władczym gestem. Śpiewając monotonnie okrążyła nas, trzymając w ręce talizman ze splecionej sierści śnieżnego kota. Kiedy przymocowywała go do mojej szyi, poczułam zapach wmieszanych w to ziół i ostrą woń zwierzęcego piżma.

— Przemiana potrwa tak długo, jak długo będziesz nosiła tę obrożę — powiedziała. — Zedrzyj ją, a odzyskasz swą kobiecą postać, kiedy i jeśli tylko zechcesz.

Znów monotonnie zaśpiewała, odrzuciwszy do tyłu swe rozpuszczone włosy; chwilami wyła i warczała. Poczułam, jak chwyciła moje włosy i ścisnęła w swej pięści, podczas gdy drugą rękę wsunęła do klatki, chwytając kark kota. Oboje —ja i bestia — zwijaliśmy się z bólu, lecz Toriswithe nie zwalniała uścisku, przybliżając każde z nas do krat klatki — nos do pyska. Musiałam wdychać oddech śnieżnego kota. Równocześnie przenikała we mnie istota jego natury; wszystko to, co — skryte w jego umyśle — czyniło go takim, jakim był. Zanim jeszcze poczułam Przemianę rozpoczynającą się w moim ciele, wiedziałam już, co to znaczy być zwierzęciem. Czułam ssanie głodu i błogosławieństwo sytości, cichą radość wychowywania młodych i okrutną przyjemność polowania. Znałam ból ran zadanych przez rogate i mające kopyta ofiary i przeżywałam rozpaczliwy zawód na widok upragnionego posiłku uciekającego poza granice osiągalności. Ale nie było we mnie, jak się tego obawiałam, okrucieństwa czy dzikiej żądzy krwi. Te cechy, tak często przypisywane zwierzętom, charakteryzowały przede wszystkim rodzaj ludzki.

Myśląc o swym celu, poczułam ukłucie wstydu, ale zostało ono szybko stłumione przez wspomnienie gwałtu i wielkiej krzywdy wyrządzonej Estcarpowi przez to, że Rada została pozbawiona Adeptki w czasie, gdy jej potrzebowała. Gniew wzmocnił mnie. Zapragnęłam Przemiany.

Jak glina formowana rękami garncarza, zostałam wtedy rozciągnięta w jednym miejscu, ściśnięta w drugim, prawie że złamana, odmieniona i stworzona na nowo. Czy moja Przemiana wyglądała straszliwie, nie wiem, bo chociaż Toriswithe jej się przypatrywała, robiła to bez widocznej reakcji.

Z moich policzków, z dziwnym kłuciem, wykiełkowały wąsy. Dywan futra pokrył ciało, powodując nieznośne swędzenie. Ostre bóle w stawach i kończynach uświadomiły mi, że zamiast dłoni i stóp mam teraz szorstkie poduszeczki, z których wyrastają mi krótkie palce z ostrymi pazurami.

Stanęłam na czterech łapach, machając końcem wciąż swędzącego ogona i jeżąc srebrnobiałe futro. Moja kocia siostra leżała nieruchomo w klatce, niemal bez tchu.

— Jest w transie — usłyszałam. Musiałam mocno potrząsnąć głową, zanim rozpoznałam brzmienie ludzkiej mowy. Usiadłam na zadzie, spoglądając z dołu na sylwetkę Toriswithe wznoszącą się wysoko. Wydawała mi się dziwna. Tak silne były śnieżnokocie instynkty, że z ledwością powstrzymałam się od wierzgania.

Toriswithe nachyliła się nade mną, z zaniepokojeniem marszcząc brwi.

— Jesteś tam, siostrzyczko?

Zamruczałam słabo, oznajmiając w ten sposób, że wszystko w porządku. Poklepała mnie po karku. Pozwoliłam podnieść swą przednią łapę i ścisnąć jeden z palców, by wysunął się pazur. Poprowadziła go do obroży, teraz zagrzebanej w grubym futrze wokół mojej szyi, i delikatnie o nią zaczepiła.

— Pamiętaj. To twoje wybawienie.

Spróbowałam sama, by nabrać pewności, że będę mogła zedrzeć obrożę, gdy nadejdzie czas. Później, obejrzawszy się po raz ostami na Toriswithe, opuściłam jaskinię i wyruszyłam w ślad za Etsalianem. To było wczoraj. A teraz...

Znowu zdałam sobie sprawę z tego, że wspomnienia rozproszyły moją uwagę. Stanęłam, z jedną łapą podniesioną, czując, że wciąż mam w sobie tyle z człowieka, by zanurzyć się w wydarzeniach z przeszłości. Bojąc się, że pamięć o nich kosztowała mnie zbyt dużo czasu, poszukałam miejsca na zasadzkę i znalazłam je na gałęzi dębu, zwisającej nad szlakiem. Szybko wspięłam się i ustawiłam tak, by Etsalian przechodził tuż pode mną. Nawet jeśli spojrzałby w górę, nie zobaczyłby mnie wśród płatków śniegu. Usłyszałam szloch Chriny. Nie poruszyłam się, kiedy dwie ośnieżone postacie zatoczyły się pod gałęzią, na której stałam. Moim celem były szerokie, zgięte ramiona mężczyzny. Skoczyłam.

Mimo że mój ciężar go przytłoczył, Etsalian sięgnął po miecz. Wpijając zęby w rękojeść, wyciągnęłam broń z pochwy tak szybko, że skaleczył się w dłoń śliskim ostrzem. Przyciskając krwawiącą rękę do piersi, szybko wywinął się z moich pazurów.

Krzyk Chriny zakłócił wycie śnieżycy. Upadła przed ojcem na kolana, ramionami otoczyła jego szyję. Widziałam, jak na widok broni znajdującej się w moich szczękach Etsalian blednie.

— Nie ruszaj się, dziecko — ostrzegł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Chwycił ją za rękę i zobaczyłam, że drży. — Nie uciekaj, bo bestia zacznie cię gonić.

— Czy to naprawdę bestia, ojcze? — spytała dziewczyna miękko. —To coś wzięło twój miecz.

Na to nie znalazł odpowiedzi. Zacisnęłam zęby wystarczająco mocno, by porysować rękojeść, starając się oczami przekazać bezmiar swej nienawiści. Pogardliwym ruchem głowy odrzuciłam w zaspę wirujące ostrze.

Niegdyś rumiana twarz Etsaliana zrobiła się teraz ziemista pod zamarzniętą rudawą brodą. Wykonał nieudolny ruch, chcąc podążyć za mieczem, po czym, szukając po omacku, spomiędzy fałd płaszcza wyciągnął nóż myśliwski. Wstał, osłaniając Chrinę całym swym ciałem. Pozwoliłam mu na wpół przykucnąć, zanim zaatakowałam ponownie. Z krzykiem, który był teraz mieszaniną gniewu i przerażenia, dziewczyna odskoczyła do tyłu, oderwała z drzewa oblodzoną gałąź i próbowała mnie nią uderzyć, gdy szarpałam jej ojca.

Lord leżał na plecach, broniąc się nożem. Kiedy mnie odepchnął, chwyciłam tył jego buta na wysokości kostki, zatapiając zęby poprzez skórę w ścięgna pięty. Uderzenie jego drugiej nogi odtrąciło mnie, ale wraz z kawałkiem buta oderwałam i ciało. Zesztywniał i zawył z bólu. Przewrócił się na bok, ściskając rękami zranioną nogę. Pozwoliłam, by dziewczyna mnie odgoniła, podziwiając zażartość, z jaką broniła ojca. Mogłam wytrącić jej z ręki gałąź i chwycić za gardło, lecz nie to było moim celem... na razie.

Obnażając zęby i strasząc potrząsaniem kija, Chrina oddaliła się ode mnie, po czym podbiegła do Etsaliana. Z jej pomocą przewiązał sobie ranę paskiem oddartym z brzegu płaszcza. Kiedy próbował chwiejnie się oddalić, opierając się z całej siły na córce, upadł przy pierwszym kroku; widomy znak, jak bardzo był okaleczony.

Widziałam coraz większe przerażenie malujące się na twarzy lorda, gdy skradając się podchodziłam z powrotem. Pot spływał mu po policzkach i zamarzał na brodzie.

— Chrina, odszukaj mój miecz! — Jego głos był przeraźliwy i na wpół zduszony. — Szybko dziewczyno, na miłość Gunnory!

Zagryzając usta, dziecko zanurkowało w wirującej zasłonie bieli kłębiącej się wokół nas. Ruszyłam, by ją dogonić, i tym razem jej niezdarne wymachiwanie kijem nie powstrzymało mnie. Ale obumierający gdzieś we mnie człowiek nie mógł nie odczuć szacunku dla dziecięcej odwagi. Było w niej też coś innego, co zaczęło mnie niepokoić. Tym czymś nie był jej wygląd, bo miała raczej pospolitą twarz o rysach zbyt grubych, by być piękną, a jej tyczkowata sylwetka owinięta w smagany wichrem płaszcz nie kryła w sobie obietnicy wdzięku. Nie, chodziło o coś innego; coś, co tkwiło w jej wnętrzu, a co wyczuwałam i odpędzałam od siebie, bo bałam się, że odwiedzie mnie od celu.

Kiedy już dziewczyna wróciła do ojca, zaczęłam obydwoje okrążać, co jakiś czas doskakując do drugiej nogi Etsaliana. Chrinę zostawiłam nietkniętą. Raz za razem atakowałam i wycofywałam się, patrząc na grzęznącego w śniegu i czołgającego się mężczyznę, zostawiającego karmazynowe plamy, pochłaniane przez coraz głębsze zaspy. Wściekł się na mnie.

— Zabij mnie, przeklęta! Zabij i weź to swoje mięcho, bestio piekielna!

Ale kiedy tak nadal krążyłam, wyczułam, że wiedział, iż chciałam nie tylko mięsa. Zatrzymałam się, przeszywając wzrokiem dziewczynę. Dziwne wrażenie, jakie na mnie wywarła, przybierało na sile, a jej trafne przypuszczenie, dotyczące mej prawdziwej natury, zdumiało mnie. Odwzajemniła mi spojrzenie, a następnie popatrzyła pytająco na Etsaliana.

— Ojcze, czy kiedykolwiek skrzywdziłeś Czarownicę?

— Daj spokój, dziecko. Ta bestia jest szalona. Nie widzisz?

Warknęłam i uderzyłam ogonem o ziemię. Dziewczyna z dziwnym grymasem spojrzała na ojca, po czym odwróciła wzrok. Etsalian skierował twarz w moją stronę. Mogłam na niej zobaczyć niechciane wspomnienia gwałtu, narzucające mu się nieodparcie, bo chociaż nie pamiętał ani mego oblicza, ani imienia, wiedział, że posiadł kobietę ze Starej Rasy. Jego usta wykrzywiły się, ale strach naznaczył twarz cierpieniem, udaremniając próbę szyderczego uśmiechu.

— Ty nie możesz być tą młodą Czarownicą — wymamrotał do siebie, a jego oczy zalśniły gorączkowym żarem. — Jej Moc została tamtej nocy zniszczona.

Otworzyłam szczęki i zawyłam głosem, który był niemal ludzki w swej furii. Futro na moim grzbiecie zjeżyło się, a ogon naelektryzował — wyglądałam jak zjawa.

Skoczywszy do przodu, chwyciłam Chrinę za ubranie i odciągnęłam ją. Etsalian jęknął i spróbował się do niej doczołgać, ale weszłam między nich. Zamachnął się na mnie nożem myśliwskim. Odpłaciłam mu ugryzieniem w rękę. Odwróciłam się do dziewczynki, która leżała cicho w śniegu z rozpostartym płaszczem, oddychając płytko jak schwytany ptak. Miała na tyle rozwagi, by nie próbować ucieczki; wiedziała, że dopadłabym jej jednym susem.

Stałam się świadoma dojmującego głodu, wraz z żądzą zemsty bijącego w moim gardle triumfalnym pulsem. Niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, zaczęłam skrobać swym szorstkim językiem rękę dziecka, śliniąc się od słonego smaku krwi. Chrina zakwiliła.

Rozpaczliwe wycie Etsaliana skierowało moją uwagę znów na niego. Szlochał teraz, z rękami wyciągniętymi ku mnie.

— Zmiłuj się, Mądra Kobieto! Tak, to ja zniewoliłem tamtej nocy młodą Czarownicę. Byłem na wpół otumaniony alkoholem i rozpaczą, gdyż właśnie tego dnia pochowałem żonę. Krążyły plotki, że to zazdrosna Czarownica przyłożyła rękę do jej śmierci, a ja w to uwierzyłem. Jeśli chcesz zemsty, wymierz Jamnie, lecz oszczędź dziecko, które nie zrobiło ci nic złego...

Sycąc się widokiem jego beznadziejnego upodlenia, patrzyłam na płaczącego i błagającego Etsaliana, żeby ugasić kierujące mną pragnienie okrucieństwa. Jeszcze z nim nie skończyłam. Czy wciąż miał w sobie tyle arogancji, by myśleć, że cierpienie, jakiego mu przysporzyłam, było sprawiedliwą zapłatą za zło, jakie mi wyrządził? Nie. Dla osoby takiej jak ja, pochodzącej ze Starej Rasy, utrata daru była równoznaczna z obumarciem jakiejś cząstki osobowości.

Chciałam, żeby Etsalian, czując w głębi duszy taką samą stratę, zrozumiał ogrom swej zbrodni przeciwko mnie. Jego miłość do Chriny była środkiem, dzięki któremu mogłam go zniszczyć.

Sparaliżowana przez chłód i strach, Chrina nie zdobyła się na wysiłek, by walczyć, gdy odciągałam ją od Etsaliana. Patrzył zaszokowany, jak ją obracałam i rozszarpywałam przód bluzki. Głowa opadła jej do tyłu. Mój pysk musną} szybko pulsującą żyłkę na jej gardle. Głód i potrzeba zabijania zawładnęły mną, niszcząc ostatni odruch obrzydzenia do tego, co miałam zrobić.

W tym momencie prawie utraciłam tę cząstkę siebie, która jeszcze pozostawała człowiekiem.

Moje kły zatopiły się w szyi dziewczyny, ale szczęki nie zacisnęły się. Razem z ciepłem pulsu na jej gardle poczułam coś innego; delikatną, pełną mocy energię, która była czymś więcej niż objawem życia.

Kiedy wiadomość, czym to było, dotarła wraz ze smakiem jej ciała do mojego mózgu, przykucnęłam z drżeniem w każdym mięśniu. Teraz już wiedziałam, co mnie wcześniej niepokoiło. Czułam się, jakbym dostała obuchem w łeb. To dziecko pana Estcarpu miało dar budzącej się Mocy o wiele silniejszej niż ta, którą ja kiedykolwiek mogłabym w sobie rozwinąć.

Przypomniałam sobie wtedy, że zwierzęta mogły wyczuwać dar. Przybrawszy postać bestii również ja posiadłam tę nieoczekiwaną zdolność. To nie było to, czego chciałam. W pełnym zgorzknienia zakłopotaniu wycofałam się, obserwując jak dziewczyna przykłada ręce do ran na swoim gardle. Ociekały krwią, ale wiedziałam, że nie są zbyt poważne. Jej oczy były szeroko otwarte, gdy na mnie patrzyła, i zobaczyłam w nich możliwość wyboru. Mogłam poddać się swoim zwierzęcym i ludzkim żądzom i zamordować dziecko na oczach ojca... albo je ocalić. To nie nagły zryw miłosierdzia skłonił mnie do tej konkluzji, a raczej świadomość potrzeby daleko większej niż moja. Jeśli uratowałabym Chrinę, mogłabym zażądać jej dla siebie i doglądać jej szkolenia jako Adeptki, wypełniając pustkę powstałą wśród Czarownic z Estcarpu po tym, jak nie zdołałam upilnować swego daru.

Chrina usiadła, układając wokół siebie podarty płaszcz. Nagle wyciągnęła niezdarnie rękę w kierunku mojego pyska, by mnie pogłaskać, i odetchnęła.

— Mało brakowało, a zabiłabyś mnie. A jednak nie zrobiłaś tego. Czemu?

Nawet gdybym mogła mówić, nie byłabym w stanie udzielić odpowiedzi. Dziecko zadrżało gwałtownie, przypominając mi, że moje zęby nie były jedynym niebezpieczeństwem, jakie mu zagrażało. Uderzenia nawałnicy potężniały z każdą minutą. Wyczerpany Etsalian leżał niedaleko, wciąż się w nas wpatrywał.

Żeby uratować dziewczynkę, musiałam doprowadzić do kryjówki obydwoje. Zabicie Etsaliana dla satysfakcji lub wygody nie wchodziło w rachubę, jeżeli miałam zdobyć zaufanie Chriny. Z niskim warknięciem pociągnęłam jej płaszcz, przynaglając ją do pójścia za mną. Trąciłam lorda, żeby się ruszył. Zabrałam również jego sztylet i zakopałam go w śniegu. Stanowiliśmy dość dziwne trio, kiedy tak przedzieraliśmy się przez nawałnicę. Zbyt słaby, żeby iść, Etsalian czołgał się za mną. Chrina szła za nim zgięta wpół, próbując ochronić go przed chłoszczącym wiatrem. Kroczyłam z przodu, coraz bardziej zmartwiona okrucieństwem nawałnicy i coraz bardziej zdenerwowana ich niezdarnością. Miałam więcej szczęścia niż zdolności: znalazłam kryjówkę wystarczająco dużą, by zmieścić całą naszą trójkę — zagłębienie pod zwalonym drzewem. Kiedy lord i jego córka ulokowali się w środku plecami do siebie, wyczołgałam się na wierzch i rozciągnęłam niczym żywy pled, żeby ich przykryć i rozgrzać. Przestali drżeć. Wkrótce potem już spali. Ja zresztą również.

Obudził mnie dźwięk podzwaniających zbroi i sygnały rogów dobiegające z zewnątrz. Odgarnęłam łapą śnieg, który zasypał wejście. Ujrzałam lśnienie słońca na pokrywie śnieżnej i rozglądających się mężczyzn. Chrina wstała. Utorowawszy sobie drogę przez śnieg, krzyknęła wymachując rękami. Byłam całkowicie oszołomiona i przeklinałam samą siebie za brak szybszej reakcji, ale nie mogłam powstrzymać wycieńczonego Estaliana od pójścia za Chrina. Zostałam w norze, wsłuchując się w głosy z zewnątrz.

— Panie, śnieżny kot zaatakował wczoraj nasze konie i baliśmy się, że podąża twoim tropem. Wciąż szukamy bestii.

Moje zdenerwowanie rosło. Jeśli Etsalian wydałby mnie swoim myśliwym, nie miałabym szans. Słyszałam jego przytłumiony głos, lecz nie mogłam zrozumieć słów. Czy powiedział im o mnie? Pomyślałam o ostatnich wskazówkach udzielonych mi przez Toriswithe, mimo że stanowiły dla mnie przeszłość tak samo odległą, jak wspomnienie mej kobiecej postaci. Podniosłam pazur do szyi, szukając obroży, ale była ona ukryta tak głęboko w futrze, że nie mogłam jej uchwycić.

Nie mogąc już dłużej utrzymać nerwów na wodzy, wyskoczyłam z nory — tylko po to, by natknąć się na wycelowane groty i naciągnięte tuki.

Z myślą, że Etsalian rzeczywiście mnie zdradził, szukałam jego sylwetki pośród otaczających mnie mężczyzn, lecz właśnie w chwili, gdy najbliższy wojownik miał uwolnić strzałę, usłyszałam głośny krzyk ojca Chriny:

— Nie!

W oczach tych mężczyzn musiał wyglądać żałośnie, ale jego rozkazujący głos brzmiał równie władczo jak dawniej.

Naciągnięte cięciwy łuków zostały zwolnione, wzniesione groty —opuszczone. Chrina doskoczyła do ojca i podniosła go na kolana. Oboje przeszywali mnie wzrokiem, zupełnie jakby mogli przeniknąć moje ciało.

— Panie, dlaczego okazałeś temu stworzeniu litość? — spytał postawny mężczyzna w zbroi, który okazał się dowódcą drużyny. — Chrina nosi na szyi ślady zwierzęcych zębów, a i ty zostałeś pogryziony.

— Śnieżny kot rzeczywiście zadał nam te rany, Pagancie — odparł Etsalian. — Ale oszczędził moją córkę i zaprowadził nas do kryjówki. Gdyby nie to, zginęlibyśmy w nawałnicy.

Kilku wojowników i myśliwych wymieniło spojrzenia, jakby pomyśleli, że umysł lorda ucierpiał na równi z jego ciałem. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy faktycznie nie mogło tak być po tym wszystkim, czego ode mnie doświadczył. Spojrzenie, którym mnie obdarzył, było dziwne, gdy powiedział miękko:

— Dlaczego uratowałaś nas, Mądra Kobieto, nie wiem. Być może jeszcze za wcześnie na podziękowania. Wciąż możesz żądać zapłaty za krzywdę, którą ci wyrządziłem.

W czasie gdy ludzie Etsaliana przygotowywali dla niego nosze, pozostawałam w pobliżu, a kiedy podnieśli rannego mężczyznę i ruszyli, podążyłam za nimi. Po odbyciu powolnej podróży z gór do stanicy Etsaliana położonej w pobliżu doliny, Chrina zaprowadziła mnie do kamiennego składziku, dopilnowała wyboru odpowiednich strojów, i zostawiła, żebym na osobności mogła dokonać przemiany z bestii w kobietę. Tym razem udało mi się zahaczyć pazurem o obrożę. Zerwałam ją.

Dużo później spotkałam się z Etsalianem w stanicy w swej prawdziwej postaci, otulona w szaty, które należały niegdyś do jego żony. Nogę miał już opatrzoną i opierał się na kulach. Przez dłuższą chwilę żadne z nas nie potrafiło przywołać odpowiednich słów. W końcu powiedział:

— Z tego, co mówią uzdrawiacze wynika, że zapłaciłem za swoją zbrodnię kalectwem. Zawsze już będę kulał. Wyprostowałam się.

— A mnie nikt nie przywróci dziewictwa. Ale krzywda wyrządzona Czarownicom z Estcarpu może być naprawiona. Posłuchaj mnie, Etsalianie. Twoja córka ma dar. Powinna rozwijać swoje umiejętności.

Wybrałam najkrótszy sposób oznajmienia temu rannemu mężczyźnie, że musi stanąć w obliczu następnej straty. Twarz Etsaliana odzwierciedlała całą gamę uczuć i kolorów. Zachwiał się na kulach, a jego głos przeszedł w charkot.

— Chrina? Dar? Jak to możliwe?

— Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że go ma i musi służyć Estcarpowi.

— Czy to był powód, dla którego nas uratowałaś? Nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • Linki

    Strona Główna
    Nowy wspaniały świat, KSIĄŻKI, Nowy wspaniały świat ALDOUS HUXLEY
    Nora Roberts - Potęga miłości, książki, Nora Roberts
    Niezwykły gentelmen - Heyer Georgette , Książki - romanse, Heyer Georgette
    Nieoczekiwana pieśń - Johansen Iris, Książki - romanse, Johansen Iris
    Niebezpieczna miłość - Linda Howard , Książki - romanse, Howard Linda
    Nowa Rebelia, książki , Star Wars, STAR WARS pojedyńcze
    Nora Roberts 02 - Klucz wiedzy, Ksiażki, Nora Roberts, Kluczy Trylogia
    Nowy wyklad katechizmu z ambony Przez X M Noela Tom IV Kielce 1903, AAAE-booki i mp3 katolickie ksiazki skany nowe oraz stare
    Normalne narodziny chrzescijanina, Książki chrześcijańskie PDF
    Nowak Jerzy Robert - Kogo muszą przeprosić Żydzi(1), Zakazane ksiazki, Dział Ksiąg Zakazanych
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wyborywpsl.htw.pl