[ Pobierz całość w formacie PDF ]
M. JOHN HARRISON
NOVA SWING
NIE KUPUJ KSIĄŻEK ZABEZPIECZONYCH DRMem!
KSIĄŻKI DLA KAŻDEGO!
noPasaran!
Wolne Książki 2011
PRZEŁOŻYŁ MICHAŁ JAKUSZEWSKI
Dla Lary, Juliana i Dana
„Im dalej w Strefę, tym bliżej do nieba".
Arkadij i Borys Strugaccy,
Piknik na skraju drogi
„Nostalgia i science fiction mają ze sobą niesamowicie wiele wspólnego".
A.A. Gill,
Sunday Times
„Na życie każdego z nas składają się raczej urywki snów niż działania świadomej
jaźni".
John Gray,
Straw Dogs
JEDEN BAR NA STRAINT STREET
Vic Serotonin siedział w barze na Straint Street, tuż poza aureolą strefy zdarzenia
Saudade, pogrążony w rozmowie z grubasem z innej planety, posługującym się imieniem
Antoyne.
Całą noc spędzili na grze w kości. Zbliżał się już świt i lokal wypełniało
wypełzające z ulicznych latarń brązowe światło, jaskrawe, lecz zarazem dość słabe.
– Nigdy nie byłem wewnątrz – przyznał grubas, mając na myśli strefę zdarzenia –
ale sądzę...
– Antoyne, jeśli masz zamiar opowiadać bzdury, nawet nie zaczynaj – ostrzegł go
Serotonin.
Grubas zrobił urażoną minę.
– Kup sobie następną kolejkę – poradził mu Vic.
Bar był usytuowany mniej więcej w połowie długości Straint Street, wąskiej,
zatłoczonej ulicy pełnej jednopiętrowych budynków. Jakieś dwie trzecie z nich miało
okna zabite deskami. Jak na wszystkich ulicach w tej części Saudade, roiło się tu od
kotów, zwłaszcza o świcie i o zmierzchu, gdy przekraczały w obie strony granicę strefy
zdarzenia.
Zapewne z tego właśnie powodu bar nosił nazwę Czarny Kot, Biały Kot. Był tu
obity cynkową blachą kontuar, trochę za wysoki, by można było przy nim wygodnie
usiąść. Szereg butelek zawierających płyny o nieprawdopodobnych kolorach. Kilka
stolików. Długie okno łatwo zachodziło parą, ale nie przeszkadzało to nikomu poza
Antoyne'em. Rankiem bar wypełniał smród czosnku, utrzymujący się po nocy. Niekiedy
wyczuwało się też odór stęchlizny, jakby po ciemku coś zakradło się tu z aureoli strefy
zdarzenia i po kilku próbach oddychania barowym powietrzem dokonało żywota pod
stolikiem w rogu. Operatory-cienie wisiały wysoko w spojeniach ścian z sufitem, jak
pajęczyny. Nie miały tu zbyt wiele do roboty.
Vic – to był skrót od Vico, imienia popularnego na Scienza Nuova, gdzie się
urodził –
spędzał w barze większość dni. Tu się stołował i tu prowadził swój interes. Bar
służył mu też jako skrytka pocztowa oraz miejsce spotkań z klientami, przede wszystkim
jednak był tak zwaną meliną wyjściową, ulokowaną w korzystnym miejscu – niezbyt
daleko od strefy zdarzenia, lecz nie na tyle blisko, by jego efekty były wyczuwalne.
Lokal miał też inną zaletę: Vica łączyły przyjazne stosunki z jego właścicielką, kobietą o
nazwisku Liv Hula, która nie wynajęła kierownika, lecz osobiście prowadziła lokal przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ludzie uważali ją za barmankę, ale to jej nie
przeszkadzało. Nie miała w zwyczaju narzekać. Była jedną z tych kobiet, które zapadają
się w siebie po czterdziestce – niska, chuda, siwe, ostrzyżone na jeża włosy, kilka
inteligentnych tatuaży na muskularnych przedramionach i wyraz twarzy sugerujący, że
nieustannie błądzi gdzieś myślami. W barze grała muzyka. Liv Hula lubiła alternatywne
rytmy i słonowodny dub, popularne przed kilku laty.
– Hej, daj grubasowi spokój – skarciła Vica. – Każdy ma prawo do swojego
zdania.
Serotonin spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Nawet nie zamierzam ci odpowiadać.
– Miałeś kiepską noc, Vic?
– Powinnaś to wiedzieć. Byłaś tu ze mną.
Nalała mu kolejkę rumu Black Heart, a grubasowi tego, co tam właściwie pił.
– Powiedziałabym, że byłeś tu sam, Vic – sprzeciwiła się. – Przez większość
czasu.
Oboje parsknęli śmiechem. Potem spojrzała w stronę otwartych drzwi baru za
jego plecami.
– Chyba masz klientkę – oznajmiła.
* * *
Kobieta stojąca w wejściu była nieco za wysoka, by nosić modne aktualnie buty na
obcasach. Miała długie, szczupłe dłonie, a jej wygląd sugerował wewnętrzny spokój
zmieszany z nerwowością, co często widziało się u turystek. Otaczała ją aura
niepewności. Sprawiała wrażenie eleganckiej, lecz jednocześnie zakłopotanej, jakby
musiała dopiero się uczyć nosić ubranie albo ten talent nie rozkwitł w niej do końca.
Mogłoby się zdawać, że zgubiła drogę. Przyszła do baru odziana w czarny dwuczęściowy
kostium, złożony ze skąpego, ciasnego żakietu oraz sięgającej połowy łydek spódnicy z
kontrafałdą, na który włożyła długie futro barwy miodu. Stała w drzwiach wyraźnie
skrępowana. Zza jej pleców do środka napływał zimny blask Straint Street. W świetle
padającym przez okno jej twarz nie prezentowała się zbyt korzystnie.
– Przepraszam, czy...
Tak brzmiały pierwsze słowa kobiety.
Gdy tylko się odezwała, operatory-cienie natychmiast się rozwinęły i napłynęły
ku niej ze wszystkich kątów sali, by wirować wokół jej głowy jak duchy, nietoperze,
kawałki papieru, dym albo staruszki ściskające antyczne medaliony z kosmykami
włosów. Potrafiły rozpoznać przedstawicieli warstw uprzywilejowanych.
– Ojej – szeptały. – Cóż za piękne dłonie.
– Czy możemy w czymś...
– Możemy ci w czymś pomóc, skarbie?
– Cóż za piękne, piękne dłonie!
Liv Hulę wyraźnie to rozbawiło.
– Do mnie nigdy tak nie mówią – przyznała, zwracając się do kobiety w futrze.
Nagle ujrzała wizję własnego życia, wypełnionego niemal wyłącznie ciężką harówką,
nawet w rzadkich, pamiętnych chwilach uniesienia.
– Chodzi ci o Vica. On siedzi tam – oznajmiła.
Zawsze wskazywała go klientom, a potem umywała ręce. Tym razem Vic się
ucieszył.
Miał mało pracy. To był kiepski rok, choć liczba statków stojących w
turystycznym porcie na to nie wskazywała. Vic miał się za inteligentnego, pełnego
determinacji człowieka, ale kobiety uważały go za słabego i rozdzieranego konfliktami.
Były jednak skłonne uważać to za nieudaną próbę udawania zniewieściałości, co
wydawało im się atrakcyjne. Vic żłopał w barze z Grubym Antoyne'em i Liv Hulą już od
kilku tygodni, lecz nadal wyglądał młodo jak na swój wiek. Zwrócił się w jej stronę,
trzymając ręce w kieszeniach, i nieznajoma skierowała się ku niemu, jakby był jedynym
punktem orientacyjnym dostępnym w barze. Im bliżej podchodziła, tym mniej pewnie
wyglądała. Jak większość klientów, nie wiedziała, od czego zacząć.
– Chcę, żebyś mnie tam zaprowadził – odezwała się wreszcie.
Vic uniósł palec do ust. Wolałby usłyszeć mniej śmiałe słowa.
– Nie tak głośno – zasugerował.
– Przepraszam.
Wzruszył ramionami.
– Nie ma sprawy.
– Wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi – zapewniła Liv Hula.
Vic obrzucił ją pytającym spojrzeniem, które po chwili przerodziło się w
uśmiech.
Kobieta również się uśmiechnęła.
– Do strefy zdarzenia – uściśliła, jakby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości.
Na jej gładkiej twarzy odbiły się jakieś nie do końca zrozumiałe dla Vica
tęsknoty.
Mówiąc, odwróciła od niego wzrok. Powinno mu to dać do myślenia, on jednak
zaprowadził
ją do stolika, gdzie przez pięć minut rozmawiali ze sobą cicho. Zapewnił ją, że nic
nie mogłoby być łatwiejsze od tego, czego pragnie. Musiała jednak zdawać sobie sprawę
z ryzyka. Nie wolno było lekceważyć czyhających tam zagrożeń. Postąpiłby głupio,
gdyby nie powiedział jej tego jasno. Głupio i nieodpowiedzialnie, dodał. Pieniądze
przeszły z rąk do rąk.
Potem oboje wstali i opuścili bar.
– Kolejny jeleń przy paśniku – mruknęła Liv Hula, tak głośno, że Vic przystanął
w drzwiach.
* * *
Antoyne przechwalał się, że był nawigatorem u Eda Chinola. Spędzał dni, wsparty
łokciami o bar, gapiąc się na K-statki, opadające z nieba nad domami po przeciwnej
stronie ulicy. Większość ludzi wątpiła, by rzeczywiście z kimkolwiek latał, ale potrafił
pojąć aluzję i trzymać gębę na kłódkę. Poza tą opowieścią mówił o sobie tylko jedno:
– Grubas imieniem Antoyne gówno wszystkich obchodzi.
– Pod tym względem masz świętą rację – powtarzała mu często Liv Hula.
Po wyjściu Vica, w barze zapadła cisza. Operatory-cienie uspokoiły się i wróciły
do kątów pod sufitem, przywracając im znajomy wygląd. Antoyne przyjrzał się
stolikowi, a potem przeniósł wzrok na Liv Hulę.
Mogłoby się zdawać, że zaraz zaczną rozmawiać o Vicu albo o kobiecie, ale
żadne z nich nie miało nic do powiedzenia. Grubas był zły na Liv Hulę za to, że broniła
go przed Vikiem Serotoninem. Odsunął nagle krzesło. Nogi mebla zgrzytnęły płaczliwie
na drewnianej podłodze. Antoyne wstał, podszedł do okna i starł z niego parę otwartą
dłonią.
– Jest jeszcze ciemno – zauważył.
Liv Hula musiała przyznać, że to prawda.
– Hej – dodał. – To Joe Leone.
Fasady po przeciwnej stronie ulicy były krzywe i wypaczone, jakby budynki
utraciły wiarę w swą strukturalną integralność. Mieściły się w nich tanie przybytki
krawieckie, specjalizujące się w kosmetyce i jednorazowych kultywarach. Właściwie nie
można ich było nazwać „salonami". Były na to zbyt nędzne. Napływała do nich garstka
klientów od wuja Suwaka albo z salonów Nueva Cut, znajdujących się w śródmieściu,
wykonywały też zamówienia dla chłopaków-cieni, takich jak Joe Leone. Joe wlókł się
właśnie ulicą, przytrzymując się murów i płotów. Siły opuszczały go co chwila, ale
wkrótce wracały. Padał, czekał minutkę i podnosił się znowu. Kosztowało go to sporo
wysiłku. Można było zauważyć, że ściska coś w jednej ręce. Drugą trzymał się płotu. W
miarę, jak się zbliżał, na jego twarzy pogłębiało się zdziwienie.
Antoyne otoczył usta wilgotnymi dłońmi i zawołał głosem sprawozdawcy
sportowego z Radia Retro:
– ...czy tym razem zdoła dotrzeć do celu?!
– Pamiętaj, żeby nas zawiadomić, gdy odzyskasz człowieczeństwo – burknęła Liv
Hula.
Grubas wzruszył ramionami i odwrócił się od okna.
– To łatwe pytanie – stwierdził normalnym głosem. – Do tej pory zawsze mu się
udawało.
Joe nadal wlókł się przed siebie. Kiedy podszedł bliżej, można było zobaczyć, że
krawcy zrobili coś z jego twarzą, nadali jej nieco lwi wygląd. Była biała i spocona, ale
brakowało jej odpowiedniej mimiki. Ich zabiegi upodobniły ją do wykutej z jednego
kawałka rzeźby, mimo że przed wysokim czołem i kośćmi policzkowymi mężczyzny
kołysały się długie włosy. Joe zwalił się na ziemię przed jedną z rzeźni genetycznych i
przestał się ruszać.
Po paru minutach pojawiło się dwóch mężczyzn prawie tak samo potężnych jak
on i wciągnęło go do środka.
Joe zaczął walczyć, kiedy miał siedem lat.
– Nigdy nie bij drugiego, synku – tłumaczył mu cierpliwie ojciec – bo ten drugi to
również ty.
Joe Leone nie potrafił tego zrozumieć. Nawet kiedy miał siedem lat, choć
wszyscy się zgadzali, że wówczas jego inteligencja osiągnęła punkt szczytowy. Lubił
walczyć. Gdy osiągnął dwanaście lat, stało się to jego zawodem. Stał się jednym z
chłopaków-cieni i od tej pory żył w jednorazowych kultywarach. Lubił kły, inteligentne
tatuaże, i spodnie sznurowane po bokach. Joe nie miał własnego ciała. Kultywary
kosztowały go tak wiele, że nie był w stanie zaoszczędzić pieniędzy na odkupienie go.
Codziennie wkraczał na ring, by robić to samo, co zawsze. Coraz bardziej mieszało mu
się w głowie.
– Nie zliczę, ile razy widziałem własne flaki. Hej, i co z tego? Utrata flaków to
nic złego. Gorzej jest przegrać walkę.
Potem wybuchał śmiechem i stawiał rozmówcy jeszcze jedną kolejkę.
Codziennie z ringu wynoszono zmasakrowanego kultywara, a następnego dnia
Joe Leone szedł do krawca na Straint Street i wychodził od niego gotowy do następnej
walki. To było męczące, ale kochał takie życie. Liv Hula nigdy nie brała od niego
pieniędzy za alkohol.
Wszyscy wiedzieli, że darzy go sympatią.
* * *
– Te walki są głupie i okrutne – oznajmiła grubasowi. Antoyne miał wystarczająco
dużo rozumu, by wiedzieć, że nie należy się jej sprzeciwiać.
– Zajmowałaś się czymś, nim otworzyłaś bar? – zapytał po chwili, szukając
czegoś, o co mogliby się pokłócić.
Rozciągnęła usta w pozbawionym życia uśmiechu.
– Paroma rzeczami – odparła.
– A jak to się stało, że nigdy o nich od ciebie nie słyszałem?
– I tu mnie masz, Antoyne.
Czekała na odpowiedź grubasa, ale jego uwagę przyciągnęło kolejne wydarzenie
rozgrywające się na Straint Street. Ponownie wytarł parę i przycisnął twarz do szyby.
– Irene trochę się dziś spóźniła – zauważył.
Liv Hula pośpiesznie znalazła sobie coś do roboty za barem.
– Naprawdę? – zapytała.
– Minutę albo dwie.
– Cóż dla niej znaczy tak krótki czas?
Liv Hula była przekonana, że walki to idiotyczny sposób zarobkowania.
Idiotyczny pomysł na życie. Do chwili, gdy poznał Irene, jedyną ambicją Joego Leone
było dorównanie głupotą obrazowi, jaki prezentował publicznie. Potem zrobiło się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • Linki

    Strona Główna
    Nowy dokument sformatowany, Książki, Android, Android w praktyce
    Nova Gramatica da Lingua Portuguesa para concursos - Rodrigo Bezerra - .2015, - Biblioteca - Biblioteka - Library, - EBOOKs PORTUGUÊS
    Nowe Nasze przedszkole Box - Malgorzata Kwasniewska Wieslawa ZabaZabinska, lukaszkozanowski dokumenty
    Nokia N73-1 UG pl instrukcja obsługi, Dokumenty Poradniki
    Norwegia Przewodnik atlas mapa - Tomasz Duda, lukaszkozanowski dokumenty
    Nova Delany Samuel R, Fantastyka, fantasy
    Nora Roberts - Znak Siedmiu #2 - Magia i krew, Dokumenty(1)
    Nowy Dokument programu Microsoft Word (1), e book, Poradniki
    Nora Roberts - Znak Siedmiu 1 - Bracia krwi, Dokumenty(1)
    Nowy OpenDocument Dokument tekstowy, książki
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • darkenrahl.keep.pl