[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nin Anaïs
Szpieg w domu miłości
Wnikliwe studium wrażliwej i skomplikowanej psychiki
młodej kobiety, która poprzez erotykę i seks szuka spełnienia
prawdziwej miłości.
Inspektor spał, kiedy usłyszał dzwonek telefonu.
Zdawało mu się najpierw, że to budzik każe mu wstać, ale po chwili,
zupełnie obudzony, przypomniał sobie, jaki ma zawód.
Głos, który usłyszał, był chropawy, jakby zmieniony. Nie potrafił
rozróżnić, co jest tego przyczyną: alkohol, narkotyki, niepokój czy strach.
Był to głos kobiecy, ale mógł to być też chłopak udający kobietę albo
kobieta udająca chłopca.
— O co chodzi? - spytał. - Halo, halo, halo.
— Musiałam z kimś porozmawiać, nie mogę spać. Musiałam do kogoś
zadzwonić.
— Chce pani coś wyznać...
-Wyznać? - powtórzył z niedowierzaniem głos; tym razem wysokie tony
nieomylnie wskazywały na kobietę.
— Nie wie pani, kim jestem?
-Nie, wykręciłam numer na chybił trafił. Nieraz już tak robiłam. Dobrze
jest wśród nocy usłyszeć czyjś głos, to wszystko.
-Ale dlaczego obcy? Mogła pani zadzwonić do kogoś z przyjaciół.
— Obcy nie zadają pytań.
— Mój zawód polega właśnie na zadawaniu pytań.
— Kim pan jest?
— Badam prawdziwość zeznań.
Po tych słowach nastąpiła długa cisza. Inspektor sądził, że kobieta
odłożyła słuchawkę, ale usłyszał jej kaszel. —Jest tam pani?
- Tak.
- Myślałem, że pani odłożyła słuchawkę.
Teraz słychać było śmiech, swobodny, srebrzysty, wibrujący śmiech.
- Przecież nie uprawia pan zawodu przez telefon! -To prawda. Mimo to
nie zadzwoniłaby pani do
mnie, gdyby pani była niewinna. Wina to jedyne brzemię, którego
człowiek nie potrafi dźwigać samotnie. Skoro tylko popełnione zostaje
przestępstwo, natychmiast dzwoni gdzieś telefon albo ktoś zwierza się
komuś nieznajomemu.
- Nie było żadnego przestępstwa.
-Ulgę może przynieść tylko jedno: przyznać się, dać się schwytać, pójść
pod sąd, ponieść karę. To szczyt marzeń każdego przestępcy. Ale nie
takie to znów proste. Tylko połowa naszej istoty chce odpokutować, chce
się pozbyć udręki wyrzutów sumienia. Druga połowa chce nadal być
wolna. Więc tylko połowa poddaje się, wołając „Chwytajcie mnie", gdy
druga stwarza przeszkody, trudności, szuka ratunku w ucieczce. Jest to
igranie ze sprawiedliwością. Jeśli sprawiedliwość okaże się zwinna, z
pomocą przestępcy pójdzie jego tropem. Jeśli nie, przestępca będzie
musiał sam zatroszczyć się o pokutę.
- Czy to jest gorsze?
-Myślę, że tak. Myślę, że jesteśmy surowszymi sędziami własnych
czynów niż sędziowie zawodowi. Sądzimy nasze myśli, zamiary, skryte
bluźnierstwa, skrytą nienawiść, nie tylko czyny.
Odłożyła słuchawkę.
Inspektor połączył się z centralą i polecił, żeby zbadano, skąd był telefon.
Okazało się, że z baru. Pół godziny później już tam siedział.
Starał się nie wodzić oczami wokoło ani nie przypatrywać, zamienił się
cały w słuch, aby rozpoznać tamten głos.
Kiedy zamówiła coś do picia, podniósł wzrok znad gazety.
Ubrana w czerwień i srebro budziła mu w pamięci odgłosy i obrazy
pędzącej ulicami Nowego Jorku straży ogniowej, wypełniającej serce
biciem na alarm; cała ubrana w czerwień i srebro, czerwień i srebro
przeszywające ciało na wylot. Kiedy pierwszy raz spojrzał na nią, poczuł:
Wszystko spłonie!
Poprzez czerwień i srebro i długie wołanie na alarm skierowane do poety,
który tkwi w każdej istocie ludzkiej, podobnie jak pozostaje w nim coś z
dziecka — temu właśnie poecie rzuciła nagle w samym sercu miasta
drabinę i nakazała: „Wchodź!"
Gdy się ukazała, regularne szeregi domów rozstąpiły się, aby zrobić
miejsce dla nieskończenie długiej, pionowej drabiny, po której kazała mu
się wspinać, a która niczym u barona Munchhausena prowadziła wprost
do nieba.
Tylko że jej drabina prowadziła w płomienie.
Spojrzał na nią znowu z zawodowym sceptycyzmem.
Nie potrafiła usiedzieć spokojnie. Gorączkowe słowa bez przerwy cisnęły
się jej na usta, do utraty tchu, jak komuś, kto boi się ciszy.
Siedziała tak, jakby nie mogła usiedzieć przez dłuższą chwilę, a kiedy
wstała, żeby kupić papierosy, równie gorąco pragnęła już być z powrotem
na swoim miejscu. Niecierpliwa, czujna, ostrożna, jakby lękała się
napaści, niespokojna i ożywiona, piła pośpiesznie, uśmiechała się tak
przelotnie, że nie mógł być wcale pewien, czy to rzeczywiście uśmiech.
Docierała do niej tylko część tego, co do niej mówiono, a nawet wtedy,
kiedy ktoś od baru przechylił się ku niej i zawołał ją po imieniu, nie
odpowiedziała od razu, jakby to nie było jej prawdziwe imię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]