[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Edmund Niziurski
Adelo, zrozum mnie!
Wydawnictwo POJEZIERZE
Olsztyn, 1991
Wydanie trzecie
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
Pierwsze krople deszczu spadły na rozpalony stadion, ale nikt z podnieconej widowni nawet nie zauważył tego. Na boisku kończył się bowiem mecz między naszym Orionem a Siarką z Tarnobrzega, w ramach rozgrywek o Puchar Trzech Wojewodów. Był to mecz ostatni i decydujący. Musieliśmy go wygrać. Rzecz wydawała się prosta, a puchar — blisko, w zasięgu ręki, a ściślej mówiąc — nogi. Wprawdzie Siarce wystarczał tylko remis, ale przecież graliśmy na własnym boisku. Atut własnego boiska — to zawsze się liczy. Piłka nie może oprzeć się temu rykowi tłumu łaknącego zwycięstwa, tym myślom hipnotyzerskim (dwadzieścia tysięcy hipnotyzerów na trybunach), piłka musi bezwzględnie wpaść do siatki. A jednak...
Z troską spojrzałem na zegarek. Na dziewięć minut przed końcem stan był bezbramkowy. Słońce schowało się na dobre za brunatnymi chmurami. Deszcz padał już regularnie. Grzmiało całkiem niedaleko. I nagle poczułem, że jest potwornie zimno. Uświadomił mi to pierwszy podmuch wiatru.
— Chodź już — powiedziałem do Kwękacza, który stał najbliżej. — Tu się już nic nie zmieni. Orion nie wygra tego meczu, a po ostatnim gwizdku na pewno zaczną się hece i nie dociśniemy się do wyjścia. Szturchnij Zyzia, że idę...
— Zaczekaj — Kwękacz oblizał spieczone wargi — właśnie coś się zaczyna...
Ale ja nie słuchałem, bo do naszych miejsc przepchała się zdyszana Matylda Opat, fotoreporter naszej gazety i moja największa sympatia.
— Strasznie się spóźniłam — poprawiła nerwowo okulary, które wciąż zjeżdżały jej ze spoconego nosa — ale nie mogłam wcześniej. W zakładzie piekło. Mieliśmy zatrzymany pogrzeb. Z powodu Furmankiewicza. Coś z jego ciałem było nie w porządku. Zarządzono sekcję zwłok i trzeba było czekać. A potem wszystko na hurra. Musiałam pomagać rodzicom, bo trzech pracowników choruje. Podobno żółtaczka... Jaki wynik?
— Zero zero, jak dotąd.
— Cicho, potem będziecie paplać — zgasił nas podniecony Kwękacz. — Patrzcie, Krystek przy piłce. Podaje Wielbutowi...
Spojrzałem. Nowa nadzieja wstąpiła we mnie, bo rzeczywiście as naszego zespołu, dwumetrowy Wielbut, był przy piłce. Utrzymał się, przedarł lewą stroną... Czy będzie strzelał? Tak! Czy zdąży? Już podbiega tam obrońca Siarki, znany z brutalnych zagrań, niejaki Mamoń, nazywają go Złośliwym, ponieważ podczas gry boleśnie kopie przeciwnika w kostkę. Wyćwiczył się w tym doskonale i robi to zwykle tak sprawnie, że sędzia nie jest w stanie niczego zauważyć. Czy Wielbut da sobie z nim radę? Niestety... Wielbut już leży na ziemi jak długi! Pośliznął się na mokrej trawie, czy też Złośliwy Mamoń zdążył go już sfaulować? Publiczność nie ma wątpliwości — to sprawka Złośliwego Mamonia. Gwizdy! Ryk na trybunach. Wielbut wije się z bólu. Wszyscy wstają z miejsc. Krzyczą: faul! Czy będzie rzut wolny? Nie. Sędzia Bałłaban nie dopatrzył się wykroczenia, każe grać dalej. Wielbut wciąż wije się na trawie, ale bezskutecznie. Sędzia Bałłaban nie zmienia decyzji. Wielbut wije się dalej, wreszcie łapie przebiegającego sędziego za nogę. W paroksyzmie bólu? Z powodu rozkojarzonej świadomości? Czy też umyślnie? Któż to stwierdzi! Sędzia przewraca się. Wielbut jest na wysokości zadania. Przytomnieje, przestaje się wić, zrywa się z ziemi i podnosi sędziego. Mimo to sędzia ma do niego pretensje, co bardzo nie podoba się publiczności. Sędzia jest zupełnie nieznośny. Ośmiela się pouczać znakomitego Wielbuta, grozić mu palcem. Doprawdy, wszyscy podziwiają cierpliwość Wielbuta, który stoi spokojnie przed sędzią — wielkie, niezdarne chłopisko — i wysłuchuje tych impertynencji. Wreszcie, zachęcony przez publiczność, nabiera odwagi i przystępuje do polemiki. A sędzia nie chce z nim dyskutować, mimo że Wielbut jest w formie polemicznej. Naprawdę szkoda, dobra dyskusja na wielkim stadionie jest bardzo widowiskowa i chyba więcej warta niż głupie kopanie piłki. Dlatego rozczarowana publiczność wyje. Wielbut jest dalej w formie polemicznej. Bierze sędziego za rękę. Zapewne proponuje mu, aby razem poszli do Złośliwego Mamonia i wręczyli mu żółtą kartkę. Jednocześnie demonstruje na nodze sędziego, jak Mamoń złośliwie go kopnął, ale sędzia jest zupełnie nieobiektywny i zamiast Mamoniowi wręcza żółtą kartkę Wielbutowi. Wielbut nie chce jej przyjąć, dziękuje, wobec tego sędzia proponuje mu czerwoną kartkę. Kolor zdecydowanie nie podoba się Wielbutowi, wobec tego sędzia równie zdecydowanie wzywa milicjantów. Wyprowadzają Wielbuta. Sytuacja staje się groźna. Najlepszy gracz Oriona usunięty z boiska! Cała nadzieja teraz już tylko w Krystianie Kwękaczu, zwanym Bombą.
Zastygliśmy z wrażenia. A najbardziej Maciek Kwękacz. Bo ten Bomba to jego brat, nie rodzony wprawdzie, tylko stryjeczny, ale zawsze... Maciek uwielbia go i podziwia najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. To prawda, że Krystian jest przeraźliwie skuteczny. Jego strzały są nie do obrony. Z wyglądu niepozorny, mały, przysadzisty, ale piekielnie niebezpieczny. To istny kłębek zgęszczonej energii, który potrafi eksplodować w najtrudniejszych momentach meczu i zmienić niekorzystny wynik. Chyba dlatego nazywają go Bombą. Jeśli teraz mu się uda, to będzie jego największy sukces. Zostanie człowiekiem numer jeden naszego miasta. Oczywiście część chwały spadnie także na Maćka, a przez Maćka na nas. Załatwi nam uzyskanie wywiadu dla naszej gazety. Taki wywiad z najsławniejszym człowiekiem miasta ostatecznie ugruntuje naszą przewagę nad Defonsiakami ze szkoły Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i pognębi ich organ prasowy oraz Grubego Cypka, który stoi na czele tego organu. Pognębienie Grubego Cypka było głównym, acz nieoficjalnym celem naszej działalności od czasu, gdy udało mu się zdobyć względy Adeli.
Dlatego, mimo że drętwiałem stopniowo od chłodu, wpatrywałem się z rozpaczliwą nadzieją w boisko, a wraz ze mną wpatrywało się dwadzieścia tysięcy rozdrażnionych widzów. I oto szczęście jest blisko. Nowy atak Oriona sunie na bramkę Siarki. Bomba biegnie lewą stroną. Zajmuje dogodną pozycję. Czeka teraz na mądre podanie. Jest świetnie ustawiony, dziesięć, a może nawet osiem metrów od bramki Siarki. To mu daje wielką szansę! Żeby tylko środkowy napastnik, Szczurek, się zorientował. Właśnie jest przy piłce... Atakuje go dwu obrońców Siarki. Co robi Szczurek? Będzie próbował się przedrzeć, czy poda piłkę Kwękaczowi? Na szczęście jest to wytrawny gracz i od razu trafnie ocenił sytuację. Bez namysłu podaje piłkę Kwękaczowi. Kwękacz już jest przy piłce. Publiczność zamiera z wrażenia. Czterdzieści tysięcy oczu wpatruje się teraz w prawą nogę Krystiana Kwękacza. Nie jest to piękna noga — krótka, gruba, muskularna, ale jest to sławna noga, której Odrzywoły zawdzięczają co tydzień wiele emocji, a od czasu do czasu nawet chwile triumfu na ogólnopolską skalę. Humor i dobre samopoczucie naszego miasta zależą od tej nogi. Nic więc dziwnego, że pan Łukasz Obara, jeden z trzech artystów mieszkających w naszym mieście, wyrzeźbił i odlał w brązie tę nogę, w dynamicznej pozycji, gdy gotuje się do wielkiego kopniaka, groźną, sprężoną w sobie. Noga ta zdobyła drugą nagrodę w konkursie na rzeźbę sportową i obecnie zdobi westybul tutejszego muzeum. Teraz też od tej nogi zawisło wszystko, dlatego cały stadion patrzy na tę nogę... Kwękacz przymierza się precyzyjnie... Drżymy. Żeby tylko piłka nie zeszła mu z buta... Strzela! Bezbłędny, piękny strzał! Alojzy Cumel, bramkarz gości, truchleje w bramce. Przed takim strzałem nie ma obrony! Ale co to? Dzieje się rzecz niepojęta. Piłka o centymetry mija bramkę. Przez tłum przebiega głuchy jęk, jak ostatnie westchnienie śmiertelnie ranionego olbrzyma. Zmarnowana taka szansa! Słychać przeraźliwe gwizdy. To gwiżdże wiatr i gwiżdżą trybuny. Kwękacz Bomba stoi wciąż jeszcze w tym samym miejscu, oszołomiony, jakby zupełnie nie rozumiał, dlaczego chybił. Nie wygląda już na bohatera. Wiatr wydyma mu koszulkę i spodenki. Teraz wszyscy widzą, że Kwękacz Bomba jest mały, śmieszny i pękaty jak baleron. On sam z tego zdaje sobie sprawę. Zwyczajem wszystkich Kwękaczy kręci zabawnie głową. Widać teraz, jaka jest duża i ciężka. Chwieje się raz na tę stronę, raz na drugą, trudno Kwękaczowi utrzymać ją prosto na karku. Czy z taką głową można skutecznie biegać po boisku? Bardzo wątpliwe. Dlatego Kwękacz stoi taki speszony i nieszczęśliwy. Zawiedziona publiczność nie kocha już Kwękacza, miota na niego obelgi, znieważa jego zasłużoną nogę.
— Baleron! Zejdź z trawy!
— Z taką nogą pod kościół!
— Baleron, kup sobie nową protezę!
— Precz z Baleronem!
— Do jatki z nim!
I już wiadomo, że odtąd Krystian Kwękacz będzie się zwać Baleronem.
— Twój brat to fajans — powiedział do Maćka Zyzio. — Zawalić taką szansę! Ślepy by strzelił! Drewnianą nogą! Inwalida napoleoński!
— To wiatr... — wykrztusił Maciek z oczami pełnymi łez. — Dlaczego oni tego nie rozumieją?! Czuliście chyba... akurat był poryw wiatru... zniósł piłkę w lewo... zmieniła tor...
— Tere fere — skrzywił się Zyzio zapinając rozchełstaną koszulkę. — Dobry piłkarz przewiduje wszystko, nawet wiatr! Twój brat się skończył — dodał bezlitośnie.
— Co powiedziałeś?!
— Skończył się — powtórzył Zyzio z wyraźną satysfakcją.
— Zbyt był nerwowy — wtrącił Kleksik dygocząc z zimna. — Mógł przeczekać tę sekundę, aż wiatr ścichnie...
— Tak, mógł przeczekać, mógł przeczekać! — złościł się Maciek. — Spróbujcie sami! Każdy jest mądry na trybunie...
— I co z tego? To nieszkodliwe — powiedział Zyzio. — Trybuny mogą być pełne głupców, byle nie pchali się na boisko i na afisz. A twój brat jest na afiszu i na boisku, no to możemy wymagać, nie?
— Więc uważasz, że on...
— Uważam, że jest fajansboj, konus i noga!
Maciek posiniał, napęczniał z gniewu, zrobił się całkiem podobny do swego brata Balerona, chciał rzucić się na Zyzia, ale nagle oklapł jak przekłuty balon. Łzy zaczęły mu kapać z oczu.
— Dajcie mu spokój — powiedziałem. — Gra to jest gra, każdemu się może zdarzyć słabszy dzień, ale to nie powód, żeby bluzgać na gracza. Krystian Kwękacz miał po prostu słabszy dzień...
— Nie! On jest dobry — zaprotestowa...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]