[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joy Fielding
Nie zdradzaj żadnych tajemnic
Dla Renie
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym wyrazić podziękowanie osobom, które służyły mi
pomocą przy pisaniu tej książki. Są to: Neil Cohen, który udzielił mi
intensywnego kursu prawa, służąc szczodrze swym czasem i
doświadczeniem - Neil jest nie tylko prawnikiem, ale i poetą; Dean
Morask, szef Kryminalnego Biura Śledczego w hrabstwie Cook, który
wyrwał ze swego napiętego terminarza trochę czasu i udzielił mi
obszernego wywiadu, odpowiadając na wiele czasami zgoła
niekonwencjonalnych pytań; sędzia Earl Strayhorn, który w swej sali
rozpraw dał mi przykład tego, jak najlepiej można służyć
sprawiedliwości.
Pragnę też podziękować Julie Rickerd za to, że zawsze wiedziała,
kiedy powiedzieć to, co właśnie pragnęłam usłyszeć.
Wszystkim wam wyrażam moje serdeczne podziękowania i
wdzięczność.
1Jess wydawało się, że czekał na nią już od pewnego czasu. Idąc
do pracy, zauważyła go natychmiast, stojącego nieruchomo na rogu
California Avenue i Dwudziestej Piątej Ulicy. Kiedy wyszła z
parkingu i przebiegała przez jezdnię do gmachu sądu, cały czas czuła
na sobie jego przenikliwy wzrok, o wiele zimniejszy niż nieprzyjemny
październikowy wiatr rozwiewający jej jasne włosy. Miał na sobie
elegancką kurtkę z brązowej skóry, ręce z zaciśniętymi pięściami
trzymał opuszczone wzdłuż ciała. Skąd mogła go znać?
Kiedy podeszła bliżej, poruszył się, a na jego twarzy ujrzała
niesamowity półuśmiech wykrzywiający jedną stronę ust, jakby chciał
pokazać, że wie o niej znacznie więcej niż ona sama. Nie było w nim
ani śladu ciepła, za to wiele tajemnic, i pomyślała, że tak muszą się
śmiać ludzie, którzy jako dzieci uwielbiali wyrywać motylom
skrzydła. Zignorowała ledwie dostrzegalne skinienie głowy, jakim ją
pozdrowił, odwróciła wzrok i ogarnięta nagle strachem, szybko
wbiegła po frontowych schodach do budynku.
Nawet nie oglądając się wiedziała, że ruszył za nią; całym ciałem
wyczuwała rytm jego kroków. Dotarła do podestu i pchnęła ciężkie
drzwi obrotowe, a w szklanych taflach pojawiało się i znikało oblicze,
z którego ani na moment nie schodził dziwny grymas. „To ja, śmierć"
- zdawało się mówić. „Przychodzę zabrać cię ze sobą."
Jess wydała przytłumiony okrzyk i zaraz zorientowała się, że
przyciągnęła uwagę strażnika z ochrony gmachu. Ruszył od
niechcenia w jej stronę z ręką spoczywającą niedbale na kaburze
pistoletu.
- Coś nie w porządku? - zapytał.
- Nie jestem pewna - odparła Jess. - Na zewnątrz jest jakiś
człowiek, który...
Popatrzyła w zmęczone oczy strażnika i zastanowiła się. Czy jest
coś dziwnego w tym, że ktoś chce wejść do środka z przenikliwego
ziąbu, nawet jeśli ma złowrogi uśmiech? Czy to zbrodnia?
Wzrok strażnika skierował się ku wejściu, a spojrzenie Jess
powędrowało za nim. W drzwiach nie było nikogo.
- Wygl...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]