[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941
prof. JERZY ROBERT NOWAK
Fałsze i przeinaczenia
W ostatnich miesiącach przetoczyła się przez polskie media fala antypolskiej nagonki pod hasłem
rozliczania całego polskiego społeczeństwa za mord na Żydach w Jedwabnem w lipcu 1941 roku.
Pretekstem do nagonki stała się niezwykle tendencyjna i zakłamana książka żydowskiego socjologa
z USA Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". Żydowski autor, nie licząc się z dotychczasowymi
ustaleniami prokuratury w tej sprawie, w oparciu o parę przekręconych, mało wiarygodnych relacji,
mnożąc fałsze i przeinaczenia w swych uogólnieniach, stara się maksymalnie obciążyć winą za mord
w Jedwabnem nie Niemców, a Polaków. I równocześnie wykorzystać to dla oszczerczych uogólnień,
stawiających Polaków obok Niemców w roli katów Żydów, tak by posłużyło to tym efektywniejszego
wyciśnięciu z Polski ogromnych odszkodowań dla Żydów za ich mienie w Polsce. Przypomnijmy, że
Żydzi dostali już wiele dziesiątków miliardów dolarów odszkodowań od Niemców, podczas gdy
Polacy nie dostali takich odszkodowań ani od Niemców, ani od Rosjan. Znamienne, że tendencyjne,
oszczercze teksty Grossa, budzące uzasadnioną krytykę historyków, zyskały sobie natychmiast w
polskich mediach bezwarunkowe poparcie ze strony ogromnie silnego filosemickiego lobby, które
potraktowało je jak prawdziwe objawienie dowodzące, że Polacy jako naród muszą wreszcie raz na
zawsze głęboko i pokornie się pokajać. Jak pisał Maciej Łętowski w artykule "Przedsiębiorstwo
Pokuta" ("Tygodnik Solidarność" z 9 lutego): "budzi we mnie opór zachowanie "narodowych
biczowników", którzy przy każdej okazji biją się przed kamerami w piersi w sposób tak wylewny, że
zaczynam się niepokoić o stan ich umysłów (...). Oby nie trzeba było zarzucić niektórym naszym
ziomkom, że budują przedsiębiorstwo Pokuta".
Szczególnie ponurą groteską przy tym jest fakt, że największy krzyk na rzecz pokuty Polaków za
grzechy wobec Żydów w Jedwabnem i gdzie indziej podnoszą ludzie najbardziej niedouczeni z
polskiej historii, ba, wyraźnie nie mający o niej żadnego pojęcia (tak jak polakożerczy publicysta
"Wyborczej" Dawid Warszawski, znany z prożydowskiej tendencyjności ksiądz Michał Czajkowski,
filolożka Maria Janion, socjolog Jacek Kurczewski, chuligan pióra z "Wprost" Jerzy Stanisław Mac,
pisarz science-fiction Stanisław Lem). Szerzej opiszę publicystyczne wybryki ich i ich komiltonów w
późniejszym numerze "Głosu" pt. "Parada kłamców i dyletantów". Warto jednak szczegółowo
zanalizować antypolskie zafałszowania Grossa na temat Jedwabnego i Kresów w latach 1939-1941,
aby pokazać do jakiego stopnia i z jaką hucpą przeinacza się - w duchu antypolskim - prawdę o
historii w Polsce AD 2000/2001.
Jak fałszuje Gross
Historyk Piotr Gontarczyk, pisząc w "Życiu" z 31 stycznia 2001 o wydanej w 2000 r. książce
"Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa stwierdził, że w książce tej: "Polacy pokazani są jako hitlerowscy
współpracownicy w dziele zabijania Żydów. Są gorsi od Niemców i w okrutny sposób mordują Żydów
- swoich sąsiadów. Jedynym miejscem, które gwarantuje Żydom jako takie bezpieczeństwo przed
polską dziczą okazuje się posterunek hitlerowskiej żandarmerii". Występując w "Sąsiadach" z
najskrajniejszymi atakami na Polaków, Gross oparł się głównie na jednej relacji ocalałego z masakry
w Jedwabnem Żyda Szmula Wasersztajna, znanej m. in. z tego, że była publikowana w dwóch
odmiennych wersjach, znacząco różniących się od siebie co do samych podanych w nich faktów.
Twierdzenia Wasersztajna rażąco rozmijały się również z danymi faktograficznymi ustalonymi przez
prokuraturę i podawanymi jeszcze w 1989 r. przez badającego całą sprawę prokuratora Waldemara
Monkiewicza. Prokurator Monkiewicz informował bowiem, że masakrę Żydów w Jedwabnem
przeprowadziło razem ponad 200 niemieckich żandarmów (ściślej 232). Wasersztajn zamiast liczby
tych 232 niemieckich żandarmów pisał o zaledwie 8 Niemcach uczestniczących w zbrodni (różnica
ogromna!) i twierdził, że Niemcy byli tylko biernymi obserwatorami masakry dokonanej jakoby przez
Polaków. Natomiast według podanych przez prokuratora Monkiewicza informacji, decydującą rolę w
masakrze odegrało wspomnianych 232 (a nie 8) niemieckich żandarmów, podczas gdy grupa
policjantów pomocniczych narodowości polskiej brała udział głównie w czynnościach drugorzędnych
typu wyprowadzenia żydowskich ofiar na rynek i ich konwojowania. Cała sprawa powinna być
ponownie dokładnie wyjaśniona w czasie śledztwa - jest ona zresztą prowadzona na polecenie
kierownictwa Instytutu Pamięci Narodowej. Niedopuszczalne są tu jednak jakiekolwiek pochopne
uogólnienia, oparte przy tym na jednej mało wiarygodnej i nie podpisanej relacji (Wasersztajna), tak
grubo odbiegającej w swych twierdzeniach faktograficznych od ustaleń prokuratorskich.
Już 13-14 maja zeszłego roku w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" zwracałem uwagę na
nierzetelność postępowania Jana Tomasza Grossa, który upierając się przy wersji godzącej w
Polaków, ani słowem nie wspomniał nawet o wynikach dotychczasowych polskich badań w tej
sprawie. Szczególnie ostro krytykowałem tam całkowite pominięcie przez Grossa informacji o
parokrotnie publikowanych relacjach prokuratora W. Monkiewicza, byłego szefa Okręgowej Komisji
Badania Zbrodni Hitlerowskich, który dokładnie badał całą sprawę. Gross nie wspomniał o tym, jak
się zdaje, głównie dlatego, iż stwierdzenia profesora Monkiewicza natychmiast obaliłyby gmach
fałszów tak pracowicie budowany przez Grossa w oparciu o retuszowaną relację Wasersztajna.
W ponad pół roku po moim wywiadzie dla "Naszego Dziennika" w "Gazecie Wyborczej" z 18-19
listopada 2000 r. ukazała się rozmowa Jacka Żakowskiego ze znanym badaczem dziejów drugiej
wojny światowej - prof. dr. hab. Tomaszem Szarotą. Także on, podobnie jak ja, wysunął zastrzeżenia
w związku z całkowitym pominięciem przez Grossa ustaleń prof. Monkiewicza. Prof. Szarota
powiedział m.in.: "Gross kompletnie pominął teksty Monkiewicza, a wątpię, żeby prokurator z palca
wyssał tych 232 Niemców, ciężarówki i samą postać Birknera" (tj. niemieckiego Hauptsturmfuehrera
SS, który miał nadzorować masakrę w Jedwabnem - J.R.N.). Odpowiadając na polemikę Grossa,
Szarota pisał w "Gazecie Wyborczej" z 2-3 grudnia 2000 r.: "W polemice ze mną często pojawia się
nazwisko Waldemara Monkiewicza. Człowiek ten na temat zbrodni w Jedwabnem opublikował kilka
tekstów (ja znam ich pięć). Gross powiada: "Nie trafiłem na teksty Monkiewicza przed napisaniem
"Sąsiadów" - czego nie żałuję". Czy Gross tego chce, czy tego nie chce, teksty Monkiewicza należą
do tzw. literatury przedmiotu i obowiązkiem badacza jest zapoznanie się z tą literaturą, a dopiero
potem wydawanie wyroku, łącznie z dyskwalifikacją".
Dodam tu do oceny prof. Szaroty, że wprost zdumiewająca jest postawa naukowa socjologa Grossa,
który jak widać nie ma pojęcia o tym, jak należy poszukiwać prawdy historycznej, kiedy kategorycznie
głosi, że "nie żałuje" tego, że nie zapoznał się wcześniej z tekstami prokuratora, badającego sprawę,
której Gross poświęcił całą książkę. Przecież takie postępowanie Grossa jest ordynarnym
partactwem!
Z krytyką skrajnie tendencyjnych uogólnień Grossa wystąpił również historyk - dr Stanisław Radoń,
dyrektor Archiwum Państwowego w Krakowie, od 4 października 2000 r. przewodniczący Kolegium
Instytutu Pamięci Narodowej. Według depeszy PAP z 21 grudnia 2000 r., przemilczanej w większości
najbardziej wpływowych mediów, dr Radoń powiedział na konferencji prasowej, że książka Jana
Tomasza Grossa "Sąsiedzi" "pod względem ustalania prawdy jest nieuczciwa". W rozmowie z
Romanem Graczykiem pt. "Pochopne sądy Grossa" ("Gazeta Wyborcza" z 20-21 stycznia) Radoń
szczegółowo wyjaśnia swe zastrzeżenia wobec metod Grossa, zarzucając mu brak rzetelności
naukowej. Radoń krytykuje to, że "Gross opiera się przede wszystkim na zeznaniach ze śledztwa z
1949 i 1953 r. Trzeba pamiętać jak wtedy działał wymiar sprawiedliwości, jak zastraszano świadków i
oskarżonych, jak łatwo zdążano do uznania winy". Wskazuje, że Gross zaniedbał sprawdzenia
różnych faktów w niemieckich archiwach, m. in. w odniesieniu do roli W. Briknera, dowódcy Einsatz
kommando Białystok. Krytykując tendencyjność Grossa, dr Radoń stwierdza: "protestuję przeciwko
stawianiu Polaków w jednym rzędzie z Niemcami jako sprawcami Holocaustu", Radoń ostrzega przy
tym przed tym, iż: "Książka Grossa ukaże się niebawem w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech i
można się obawiać, że znowu przez dłuższy czas uproszczony i krzywdzący dla Polaków obraz
będzie kształtować świadomość zachodniej opinii publicznej".
Z bardzo ostrą krytyką tendencyjności Grossa wystąpił również przebywający w USA polski historyk
Marek Jan Chodakiewicz (tekst: "Kłopoty z kuracją szokową", "Rzeczpospolita" z 5 stycznia 2001).
zarzucił on Grossowi, że "właściwie ograniczy się do zbadania wspomnień żydowskich oraz zeznań
polskich świadków, czasami przynajmniej uzyskanych od osób poddanych torturom przez UB (...)".
Powołując się na opracowanie żydowskiego autora Icchaka (Henryka) Rubina z 1988 roku,
Chodakiewicz zacytował jego stwierdzenie, iż: "Funkcjonariusze Komitetów Żydowskich mianowani
przez partię komunistyczną, którzy zbierali te zeznania, wskazywali piszącym, kto jest winien i na co
zasługuje. Toteż wszystkie niemal zeznania zawierają jednakowe oceny i są stereotypowe w
sposobie pisania i w treści. Robią wrażenie podyktowanych. Piszący chcieli się przypodobać
organizatorom zbierania zeznań, a bardzo często po prostu bali się pisać inaczej, niż tamci
sugerowali".
Swego rodzaju przełomem w dyskusji wokół "Sąsiadów" Grossa stały się dwa teksty publikowane
przez prof. dr. hab. Tomasza Strzembosza, najlepszego dziś znawcę polskiej historii w okresie
drugiej wojny światowej: wywiad w "Gazecie Polskiej" z 17 stycznia i artykuł w "Rzeczpospolitej" z
27-28 stycznia. W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" pt. "Szubienica i huśtawka" prof. Strzembosz
skrytykował jako "niedopuszczalne" metody, którymi posłużył się Gross wysuwając oskarżenia
przeciw społeczności polskiej o mord na Żydach w Jedwabnem. Prof. Strzembosz zarzucił Grossowi,
że "wyciąga daleko idące wnioski", i to "w oparciu o nieliczne relacje"". Tym bardziej, że chodzi o
relacje, "co do których pełnej wiarygodności można mieć wątpliwości". Podobnie jak M. J.
Chodakiewicz prof. Strzembosz zarzucił Grossowi także i to, że "oparł się na materiałach ubowskich".
Według prof. Strzembosza są materiały dowodzące, że mordu w Jedwabnem dokonali Niemcy, a nie
Polacy - jak utrzymuje Gross. Prof. Strzembosz skrytykował również tych (dodajmy, jak to wcześniej
przedstawiłem, ludzi na ogół nie mających żadnego pojęcia o historii), którzy bezkrytycznie przyjęli za
Grossem, iż to polskie społeczeństwo Jedwabnego dokonało mordu. Prof. Strzembosz wypowiedział
się również za dużo głębszym zbadaniem faktografii tamtych lat, w tym podjęciu spraw, o których się
nie mówi, a które bardzo wydatnie wpłynęły na pogorszenie stosunków polsko-żydowskich. Wskazał
przy tym zwłaszcza na sprawę uderzającej w Polaków zbrojnej kolaboracji z Sowietami
zbolszewizowanych Żydów na Kresach w 1939 roku. Mówił w tym kontekście m. in. o wymierzonym
przeciw Polsce "powstaniu żydowskim na Grodzieńszczyźnie i w samym Grodnie we wrześniu 1939
r.".
27-28 stycznia w "Rzeczpospolitej" ukazał się obszerny, gruntownie uargumentowany artykuł prof.
Strzembosza "Przemilczana kolaboracja" (o prosowieckich działaniach zbolszewizowanych Żydów na
Kresach po 17 września 1939 r., w tym o ich zbrojnej, antypolskiej dywersji i mordowaniu przez nich
polskich żołnierzy i cywilów uciekających na wschód (Był on już szerzej prezentowany w "Głosie" w
komentującym go tekście Antoniego Macierewicza).
Bardzo stanowczy w tonie tekst prof. Strzembosza wyraźnie ułatwił przetarcie szlaku w sferze tak
trudnego i niechlubnego tabu, jakim było blokowanie prawdy o stosunkach polsko-żydowskich w
latach 1939-1941. Już kilka dni później (31 stycznia) na łamach "Życia" ukazał się świetny tekst
"Gross kontra fakty", pióra młodego historyka Piotra Gontarczyka, autora niedawno wydanej, świetnej
odbrązowiającej książki o rzekomym pogromie w Przytyku. Polemizując w jakże widocznym w
książkach Grossa wybielaniem zachowania Żydów pod okupacją sowiecką, Gontarczyk pisał, iż
stosunki polsko-żydowskie były tam bardzo napięte, najwyraźniej z winy prosowieckich Żydów.
Według Gontarczyka: "Obraz przedstawiany w zachowanych polskich (a także niektórych
żydowskich!) relacjach jest naprawdę dramatyczny; obelżywe traktowanie Polaków, donosy do
NKWD, udział w sowieckich represjach "czerwonej milicji", składającej się z jedwabneńskich Żydów.
Są też opisy odzierania z ubrań wywożonych w głąb ZSRR - nomen omen - polskich sąsiadów (...).
Według najnowszych ustaleń historiografii białoruskiej - opierającej się na zachowanej tam
dokumentacji z lat 1939-1941 - w administracji sowieckiej, zwłaszcza związanej z gospodarką,
odsetek Żydów był wysoki. Przekraczał niekiedy 70%. Warto pamiętać, że dość często Żydzi
zajmowali stanowiska aresztowanych lub deportowanych Polaków".
Gontarczyk zarzucił również Grossowi, że wykorzystał bardzo ubogą i tendencyjnie dobraną "bazę
źródłową, nie dokonał jej należytej krytyki, do swoich książek ustawicznie wprowadza
nieudokumentowane twierdzenia i fakty, pomija i zniekształca to, co do jego tez nie pasuje, buduje
narrację historyczną w oparciu o stereotypy, uprzedzenia i zwykłe plotki, w dowodach naukowych nie
przestrzega zasad logiki i obiektywizmu naukowego, a na koniec wydaje nieuzasadnione
metafizyczno-ideologiczne, pozbawione podstaw naukowych sądy.
Ze względu na powyższe mankamenty, książka Jana Tomasza Grossa nie może być podstawą
poważnej dyskusji na temat naszej historii. Zbrodni w Jedwabnem w szczególności."
2 lutego 2001 "Życie" opublikowało bardzo znaczący wywiad z Bogdanem Musiałem, jednym z
najwybitniejszych niemieckich historyków młodego pokolenia. Musiał bardzo krytycznie ocenił książkę
Grossa, zarzucił mu bardzo wiele pominięć i absurdalnych tez, skrytykował tendencyjne uogólnienia,
rzucające na całe społeczeństwo polskie odpowiedzialność za mord w Jedwabnem. Skrytykował
również tak mocno występujące u Grossa wybielanie roli Żydów "odpowiedzialnych za
komunistyczne zbrodnie", o której piszą dużo obiektywniejsi od Grossa badacze żydowscy, choćby
Ben-Cion Pinchuk.
Cieszę się, że właśnie w "Głosie" (z 3 lutego) ukazała się jak dotąd najciekawsza reakcja na szkic
prof. Strzembosza - obszerny artykuł Antoniego Macierewicza, w pełni popierający tezy polskiego
historyka, protestującego przeciwko zafałszowywaniu obrazu stosunków polsko-żydowskich.
Nawiązywałem już do stwierdzeń A. Macierewicza na łamach "Niedzieli". Myślę, że szczególnie
istotny jest jeden z jego głównych wniosków: "Fakty nie pozostawiają wątpliwości - Żydzi w
Jedwabnem, jak i na całym terenie okupacji sowieckiej stanowili trzon aparatu represji, do ostatniej
chwili wydawali polskich patriotów w ręce NKWD i przygotowywali kolejne transporty wywózek na
Sybir".
Za bardzo ważne uważam również wystąpienie Antoniego Macierewicza, ostro piętnujące dość
szczególną "polską szkołę historyczną", której część ochoczo muruje fundament antypolskiej
historiozofii, a reszta tchórzliwie milczy. W pełni podzielam jego jakże krytyczny pogląd o
"metodologii" takich historyków jak skrajni wybielacze komunizmu: Andrzej Paczkowski, Krystyna
Kersten czy Jerzy Holzer. Dodałbym tu piętnowanego już kiedyś przeze mnie w "Głosie" Andrzeja
Garlickiego, głównego speca od zafałszowywania obrazu stosunków polsko-żydowskich, Jerzego
Tomaszewskiego i wielu, wielu innych. Zgadzając się z generalnym tonem jakże ważnego
stwierdzenia A. Macierewicza o niegodnym milczeniu ogółu polskich historyków, które wciąż trzeba
piętnować, wskazałbym jednak na nieco wyjątków (poza wspomnianym prof. Strzemboszem). By
przypomnieć choćby bardzo ważne kolejne wydania książki "Wojna polsko-sowiecka 1939" prof.
Ryszarda Szawłowskiego, teksty prof. Janusza Rulki z Bydgoszczy, czy cenne publikacje niektórych
młodszych badaczy, choćby wspomnianych przeze mnie wyżej Marka Jana Chodakiewicza i Piotra
Gontarczyka oraz Marka Wierzbickiego i Leszka Żebrowskiego. Przypomnę przy okazji, że sam już
półtora roku temu wydałem książkę - "Przemilczane zbrodnie" o zbrodniach zbolszewizowanej części
Żydów na Kresach w latach 1939-1941. Poza tym w dwóch różnych tekstach prasowych: w
wywiadzie w "Naszym Dzienniku" i w artykule w "Naszej Polsce" oraz w książce "Spory o historię i
współczesność" ostro atakowałem kalumnie Grossa i jego polskojęzycznych klakierów. Nie zmienia
to faktu, że ci historycy, którzy występują otwarcie przeciwko zafałszowywaniu i szkalowaniu dziejów
Polski, stanowią jak dotąd nieliczną mniejszość ogółu polskich historyków. Tym bardziej oburzające
na tym tle jest postępowanie tych pseudonaukowców, o których pisał A. Macierewicz: "Hańbią zawód
historyka ci, którzy zamiast ustalić fakty biorą udział w nagonce na naród polski, próbując Polskę
obarczyć odpowiedzialnością za zagładę Żydów pod okupacją niemiecką, "zapominając"
równocześnie o tym, że prawdziwymi sprawcami byli Niemcy".
Gross jako kłamca-recydywista
W przyszłym numerze zajmę się jeszcze szerzej sprawami mordu w Jedwabnem i wcześniejszych
zbrodni na Kresach 1939-1941. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na informacje biograficzne o J. T.
Grossie i przykłady ilustrujące jego stopniową ewolucję w kierunku antypolskiego kalumniatorstwa.
Ur. w 1947 r. Gross jako uczeń szkoły średniej był jednym z założycieli michnikowskiego Klubu
Poszukiwaczy Sprzeczności. Od 1965 roku studiował na Uniwersytecie Warszawskim na fizyce, a
później na socjologii. W 1968 roku został aresztowany za udział w "wydarzeniach marcowych", a
później wydalony z uczelni. Po wyemigrowaniu z Polski wraz z rodziną w marcu 1969 r. doktoryzował
się z socjologii w USA, gdzie później został profesorem socjologii, a później nauk politycznych. Jego
wydana w 1983 r. pierwsza książka "W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali" w żadnym razie nie
zapowiadała obecnego Grossa, fanatycznego kalumniatora. Ten wydany wspólnie z Ireną
Grudzińską-Gross zbiór relacji osób deportowanych na Sybir był wartościowym materiałem
źródłowym. W tym czasie Gross jeszcze starał się o zachowanie obiektywizmu, nie ukrywał nawet tak
negowanego dziś przez niego problemu kolaboracji z Sowietami ze strony dużej części Żydów w
latach 1939-1941. We wspomnianej książce przytaczał m. in. różne fakty o donoszeniu Żydów na
Polaków, ich szykanowaniu, niszczeniu kapliczek przydrożnych przez sfanatyzowanych Żydów-
komsomolców, o roli zbolszewizowanych Żydów w sowieckiej administracji. Wszystko to później
zupełnie wyparowało z jego publikacji, które za to tym mocniej nasycały się jadem antypolskich
kalumnii. Mało kto wie, że już w 1981 roku Stefan Korboński, niegdyś jeden z przywódców Polskiego
Państwa Podziemnego (b. Delegat Rządy na Kraj i wicepremier) zdemaskował antypolskie kłamstwa
Grossa w obszernym tekście publikowanych na łamach paryskich "Zeszytów Historycznych" (nr 58,
s. 176-184). Chodziło o omówienie wydanej przez Grossa dla anglosaskich czytelników w 1979 roku
książki "Polish Society under German Occupation" (1979). Gross pisał swą książkę dla mało
wiedzących o Polsce Anglosasów, tym śmielej więc "obdarzył" ich nonsensami, których na pewno nie
ośmieliłby się powtórzyć w książce dla polskich czytelników. Już wtedy zaznaczyła się jego maniera
eksponowania ponad wszystko znaczenia martyrologii Żydów i równoczesnego maksymalnego
pomniejszania polskiej martyrologii i heroizmu. Temu celowi służyło wmawianie anglosaskim
czytelnikom, że działalność konspiracji polskiej doby wojny nie była szczególnie ryzykowna, wręcz
przeciwnie.. w warunkach zdumiewającej swobody działań, z jakich korzystali polscy konspiratorzy
(sic!) Korboński wyśmiał w swym tekście niezwykle kompromitującą Grossa brednię (ze s. 240
książki Grossa), jakoby: "Tak, paradoksalnie Polacy cieszyli się większą wolnością w okresie 1939-
1944 niż w ciągu całego stulecia... Sądzę, iż można słusznie przyjąć, że rozmnożenie się organizacji
podziemnych i obfitość konspiracyjnych inicjatyw należy zawdzięczać w znacznej mierze istnieniu w
Generalnej Guberni w czasie wojny swobody politycznej. Trudno przypuścić, by podziemne
organizacje mogły powstać i istnieć w takiej liczbie, gdyby było inaczej".
Innymi słowy - według Grossa wielkość Polskiego Państwa Podziemnego i polskiej konspiracji nie
była żadną wielką polską zasługą. Byliśmy bowiem tak bardzo wolni w czasie niemieckiej okupacji!
Rzeczywiście Polacy mieli wtedy dzięki Niemcom, wręcz niebywałe rozmiary wolności w jednym
względzie: wolności umierania od kuli, na stryczku, od katowskiego topora, z zagipsowanymi
ustami...
Stefan Korboński pisał również o innych nonsensach grossowskich uogólnień na temat Polskiego
Państwa Podziemnego, stwierdzając, że Gross zastanawiając się nad pobudkami, jakie kierowały
poszczególnymi jednostkami przystępującymi do podziemia "sprowadza całe to zagadnienie do
związanych z tym korzyści. Twierdzi on, że bierność nie stanowiła żadnego zabezpieczenia przed
terrorem okupanta, natomiast przynależność do podziemia czyniła ludzi bardziej ostrożnymi,
zapewniała im lepsze dokumenty osobiste, a w razie dekonspiracji pomoc organizacji podziemnych
przy znalezieniu kryjówki i nowej tożsamości opartej o świeże dokumenty osobiste. Innymi słowy
osoby przystępujące do podziemia kierowały się zimną kalkulacją. Wreszcie profesor Gross,
zapuściwszy się w rozważania nad finansami podziemia, informuje czytelnika, że Armia Krajowa
płaciła swym żołnierzom pensje (chyba żołd?), z których najwyższa wynosiła 18 dolarów czyli 800
złotych.
To rozumowanie prof. Grossa zdradza niedostateczną znajomość spraw podziemia. Nienależenie do
niego istotnie nie zabezpieczało np. przed przymusową pracą dla okupanta w Generalnej Guberni lub
na terenie Rzeszy, ani przed łapankami na roboty i masowymi ulicznymi aresztowaniami
represyjnymi. Jednakże Polak pozbawiony wolności w ramach tych akcji był jednym z masy, bez
takiego obciążenia indywidualnego jak należenie do podziemia. Tymczasem samo podejrzenie o
udział w podziemiu powodowało długotrwałe badania, tortury, więzienie i niekiedy śmierć, a w
najlepszym razie obóz koncentracyjny. Tak wyglądały w rzeczywistości "korzyści należenia do
podziemia".
Co do pensji wypłacanych przez AK, to otrzymywali je tylko ci nieliczni, którzy cały swój czas musieli
poświęcić pracy w podziemiu i nie byli w stanie zarabiać na swoje i rodziny utrzymanie. Pensje te
były wręcz nędzne i zaspakajały tylko najniezbędniejsze potrzeby. Wynosiły one nie 18 dolarów
miesięcznie, jak pisze prof. Gross, lecz od 6 dolarów do 18 dolarów. (...)
Jak z powyższego wynika, prof. Gross jest zwolennikiem "materialistycznej" (choć nie
marksistowskiej) interpretacji motywów ludzkiego postępowania i sprowadza wszystko do korzyści i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]