[ Pobierz całość w formacie PDF ]
============================FANTASTYKA NR 11-12(14-15)listopad-grudzień 1983============================Larry Niven - DZIURAWIEC(Tłie Hole Man)Pewnego dnia Mars przestanie istnieć. Andrew Lear mówi, że rozpocznie się to gwałtownymi wstrząsami i skończy nagle, w parę godzin albo dni później. Powinien był to przewidzieć. To wszystko jego wina. Lear mówi również, że zanim do tego dojdzie, upłyną jeszcze lata, a może nawet stulecia. Zostaliśmy więc, Lear i my wszyscy. Badamy bazę obcych starając sie zgłębić jej tajemnice, gdy tymczasem świat, na którym przebywamy, jest powoli pożerany od środka. Wystarczający powód, aby dręczyły człowieka koszmary.To Lear odkrył bazę obcych.Dotarliśmy do Marsa: czternastu ludzi, stłoczonych w wyposażonym w układy do podtrzymania życia, bulwiastym przedziale załogowym „Percivala Lovella". Nie spiesząc się krążyliśmy po orbicie poprawiając nasze mapy i szukając czegoś, co mogły przeoczyć latające tu od trzydziestu lal sondy Mariner. Między innymi nanosiliśmy na mapy maskony. Podobne koncentracje masy, występujące pod księżycowymi morzami powstały niemal z pewnością w wyniku zderzeń z asteroidami - ogromnymi skalnymi brylami spadającymi bezgłośnie z nieba i uderzającymi w powierzchnie z energią tysięcy bomb jądrowych. Mars od czterech miliardów lal przedzierał się przez pas asteroidow. Na Marsie musiały występować większe i lepsze maskony. Gdyby tak było, oddziaływałyby one na naszą orbitę.Andrew Lear pracował wiec bez wytchnienia, obserwując uważnie drgania pisaków po papierze rejestracyjnym. Czujnik z aparaturą leciał, wirując, obok „Percivala Lovella". Jego cienka skorupa kryła pozornie prosty, wyważony układ dźwigni dwuramiennej - Czołowy Detektor Masy. Jego drgania były przenoszone na mapę za pośrednictwem pisaków.Nad Sirbonis Palus pisaki zaczęły wykreślać dziwne krzywe. Kto inny by zaklął i starał się je uspokoić. Andrew Leara to zjawisko zaintrygowało. Pomyślał chwilę i wysłał do unoszącej sie w próżni sondy sygnał wstrzymujący jej ruch wirowy. Przy sporządzaniu mapy stacjonarnej sonda musiała się obracać. Teraz kreśliła ona zwykłą sinusoide. Lear zerwał się z fotela i ruszył biegiem do kapitana Childreya.Biegiem? Przypominało to raczej wyczyny na trapezie. Lear podciągał się za uchwyty, odbijał nogami od ścian, hamował ostro wyciągniętymi przed siebie dłońmi i stopami. Gdy człowiek się spieszy, poruszanie się w stanie nieważkości jest ciężką harówką, a Lear był czterdziestoletnim astrofizykiem, nie atletą. Gdy dotarł wreszcie do bańki sterówki, był porządnie zdyszany i nie mógł wydobyć z siebie głosu.Childrey - który był atletą - czekał cierpliwie, spoglądając z pogardliwym uśmieszkiem na łapiącego oddech Leara. Już od dawna uważał Leara za stukniętego. Słowa Leara tylko utwierdziły go w tym przekonaniu.- Sygnały wysyłane za pomocą grawitacji? Doktorze Lear, proszę nie zawracać mi głowy swoimi dziwacznymi pomysłami. Jestem zajęty. Wszyscy jesteśmy zajęci.To nie było fair. Niektóre z pasji Leara były szczególne: generatory grawitacji, czarne dziury. Uważał, że powinniśmy szukać sfer Dysona: gwiazd otoczonych całkowicie sztuczną powłoką. Sądził, że masa i bezwładność to dwie oddzielne sprawy, że powinno być możliwe wyssanie bezwładności, powiedzmy ze statku kosmicznego i uczynienie go przez to zdolnym do osiągnięcia w przeciągu kilku minut prędkości równej niemal prędkości światła. Był marzycielem o szeroko otwartych oczach, a kiedy się podniecił, miał tendencję do odchodzenia od tematu.- Nie rozumiesz powiedział do Childreya. - Promieniowanie grawitacyjne jest trudniejsze do zablokowania od fal elektromagnetycznych. Modulowane fale grawitacyjne byłyby łatwe do wykrycia. Rozwinięte cywilizacje w galaktyce mogą porozumiewać się właśnie za pośrednictwem grawitacji. Niektóro z nich mogą nawet modulować pulsary - wprawiać w ruch obrotowy gwiazdy neutronowe. Niewzięcie tego pod uwagę stało sie przyczyną niepowodzenia projektu Ozma: szukali tylko sygnałów w spektrum elektromagnetycznym.- Jasne - roześmiał sie Childrey - twoi kumple używają gwiazd neutronowych do przesyłania ci wiadomości. Co to ma wspólnego z nami?- No to zobacz! - Lear wyciągnął przed siebie taśmę cieniutkiego, niemal nieważkiego papieru, którą oddarł przed chwilą od rejestratora. - Zdjąłem to nad Sirbonis Palus. Uważam, że powinniśmy tam wylądować.- Jak bardzo dobrze wiesz, lądujemy na Marę Cimmerium. Lądownik jest już przygotowany i gotowy do wysłania na powierzchnię. Doktorze Lear, spędziliśmy cztery dni na sporządzaniu mapy tego obszaru. Jest płaski. Leży w rejonie zielono-brązowym. Za miesiąc, gdy nadejdzie wiosna, przekonamy sie, czy występuje tam życie! Wszyscy oprócz ciebie popierają ten plan.Przed sobą Lear trzymał wciąż, jak tarczę, arkusz papieru rejestracyjnego.- Proszę cię... Zróbmy chociaż jeszcze jedno okrążenie nad Sirbonis Palus.Childrey zgodził się na dodatkowe okrążenie. Być może przekonały go sinusoidy, być może nie. Mogła nim powodować chęć narażenia Leara reszcie załogi. Ale podczas kolejnego przelotu nad Sirbonis Palus dostrzeżono tam maleńki, okrągły twór. Wskaźnik masy Leara znowu kreślił sinusoidy.Obcych nie było. Przez kilka pierwszych miesięcy spodziewaliśmy sie w każdej chwili ich powrotu. Aparatura w bazie pracowała sprawnie i bez zarzutu, jak gdyby jej właściciele dopiero co wyszli.Baza przypominała kształtem odwróconą do góry dnem, wysoką na dwa pietra brytfannę i nie miała okien. Wypełniająca ją atmosfera nadawała sie do oddychania i przypominała składem powietrze ziemskie na wysokości trzech mil, zawierała jednak więcej tlenu. Atmosfera Marsa była o wiele rzadsza i trująca. Najwyraźniej nie pochodzili z Marsa.Ściany były grube i głęboko skorodowane. Pochylone do wewnątrz, utrzymywały się dzięki panującemu wewnątrz ciśnieniu. Strop był nieco cieńszy i ważył akurat tyle, aby zdołało go podtrzymać wewnętrzne ciśnienie. Zarówno strop, jak i ściany wykonano ze stopionego marsjańskiego pyłu.Instalacja ogrzewająca ciągle działała. Stanowiła ona jednocześnie instalacje oświetleniową: siatki w suficie jarzyły się ceglasto-czerwonym światłem. W bazie było zawsze o dziesięć stopni za ciepło. Przez prawie tydzień nie mogliśmy odnaleźć wyłączników, skrytych za zaryglowanymi płytkami. System klimatyzacyjny, dopóki się z nim nie uporaliśmy, wciąż dmuchał porywistymi wiatrami. Z tego, co zostawili, mogliśmy sporo na ich temat wnioskować. Prawdopodobnie przybyli ze świata mniejszego od Ziemi, obiegającego w niewielkiej odległości czerwonego karła. Znajdując się na tyle blisko, aby otrzymać wystarczającą ilość ciepła, planeta ta musiała pozostawać w ucisku potężnych sił pływowych, które trzymały ją skierowaną wiecznie jedną stroną ku macierzystemu słońcu. Cywilizacja obcych musiała się rozwinąć na oświetlonej półkuli w czerwonym blasku niekończącego się dnia i żyć pośród szalejących bez ustanku wichrów, rodzących się na granicy dnia i nocy. Nie odczuwali też potrzeby intymności. Jedynymi przejściami posiadającymi drzwi były śluzy powietrzne. Piętra od parteru oddzielała metalowa, sześciokątna kratownica, tak, że ktoś przebywający na górnej kondygnacji nie był zasłonięty przed wzrokiem towarzyszy pozostających na dole. Sypialnie stanowił robiący duże wrażenie, rozciągający się od ściany do ściany wypełniony rtęcią materac. Pomieszczenia były zbyt ciasne i zagracone, meble i aparatura ustawione zbyt blisko przejść, na skutek czego z początku wciąż obijaliśmy sobie koiana i łokcie. Sufity na obu kondygnacjach znajdowały się na wysokości niecałych sześciu stóp, zmuszając nas do odruchowego schylania sie, chociaż niektórzy z nas byli dostatecznie niscy, aby móc się wyprostować bez obawy uderzenia głową o strop. Odruch. Lear miał jednak akurat taki wzrost, że gdziekolwiek w bazie wyprostował się zbyt gwałtownie, walił głową w sufit.Wywnioskowaliśmy z tego, że musieli być niżsi od ludzi, mimo iż ich wyściełane ławy wyglądały na przystosowane do wielkości człowieka. Być może odmiennie myśleli - ich psychika nie potrzebowała przestrzeni życiowej.Na statku nie było zbyt wygodnie. Teraz to. Pobyt w bazie doprowadzał nas do klaustrofobii. Byle iskierka wystarczała, by człowiek tracił nad sobą panowanie.Dwóch z nas nie potrafiło się przystosować do zaistniałej sytuacji.Lear i Childrey pochodzili jakby z różnych planet. Dla Childreya systematyczność była obowiązkiem. Mógł nią obdarzyć nas wszystkich. To właśnie Childrey wprowadził podczas tych długich miesięcy na pokładzie „Percivala Lovella" codzienne obowiązkowe ćwiczenia gimnastyczne. Nikomu nie pozwalał opuszczać tych zajęć. W końcu przestaliśmy nawet tego próbować. No i dobrze. Te ćwiczenia trzymały nas przy życiu. Nie była to przecież gimnastyka, jaką co dzień uprawia każdy w normalnej grawitacji, przechadzając się po pokoju dla rozprostowania kości.Ale po miesiącu spędzonym na Marsie Childrey jako jedyny paradował w ciepłej bazie obcych całkowicie ubrany. Niektórzy z nas traktowali to jako przekorę i może mieli racje, ponieważ pierwszym, który na dobre rozstał się z koszulą był Lear. W mesie Childrey sprawdzał skrupulatnie, czy na jego sztućcach nie pozostały kropelki wody, po czym układał je idealnie równolegle. Na Ziemi zwyczaje Andrew Leara nie byłyby niczym więcej niż cechą charakteru. W pośpiechu potrafił założyć skarpetki nie od pary. Jeśli pochłonęło go coś interesującego, mógł odłożyć na dzień lub dwa użycie zmywarki do naczyń. Wolał dom, który wyglądał na zamieszkały. Boże zlituj sie nad gosposią, która starała się sprzątać jego gabinet. Nigdy potem nie mógł nic znaleźć. Był genialnym, ale nieobliczalnym człowiekiem. Jego nawyki zmieniłoby może uprawianie szybownictwa albo płetwonurkowanie - w tych dyscyplinach człowiek uczy się nie zapominać o najdrobniejszych szczegółach - ale nigdy go one nie pociągały. Wyprawa na Marsa była czymś, czemu on po prostu nie potrafi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]