[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbigniew Nienacki
Wąż morski
Powieść drukowana w odcinkach w „Głosie Robotniczym” w 1962 roku. Nie miała wydania książkowego.
I.
Z Belgradu Henryk przyleciał w południe. Na Okęciu nikt go nie oczekiwał. Szybko
uwinął się w komorze celnej, dojechał taksówką do śródmieścia, w kawiarni przy dworcu
kolejowym wypił herbatę. Wsiadł do pociągu do Łodzi i wówczas zorientował się, że jest
śledzony. Młody, przystojny mężczyzna w skórzanym płaszczu towarzyszył Henrykowi od
chwili opuszczenia samolotu. Teraz siedział w tym samym co Henryk wagonie kolejowym, w
sąsiednim przedziale.
Do Łodzi przyjechał o zmroku. Henryk nie miał pieniędzy na taksówkę i do domu po-
wędrował pieszo, z trudem dźwigając walizkę. Obserwator szedł za nim o pięć kroków, swo-
bodny i nie objuczony nawet teczką. Rozgniewało to Henryka i gdyby nie walizka, zapewne
próbowałby go zgubić w którejś z przechodnich bram. Padał marcowy deszcz ze śniegiem i z
wielkim zadowoleniem Henryk pozostawił prześladowcę na chodniku przed swoim domem.
Znalazł się w mieszkaniu, rzucił walizkę za tapczan i niezdecydowanie rozglądał się po poko-
ju nie wiedząc od czego zacząć po dość długiej nieobecności w kraju.
Może zadzwonić do redakcji? Do przyjaciół?
W łazience zaczął przygotowywać sobie kąpiel. Nagle u drzwi rozległ się dzwonek.
– Proszę rozpakować walizkę – powiedział cicho niski, krępy mężczyzna o siwych
skroniach. Drugi – wysoki, chudy podsunął Henrykowi papierek z nakazem rewizji. Trzeci –
nawet mu się Henryk nie przyjrzał – kręcił się przy regałach z książkami i zdawał się intere-
sować wyłącznie literaturą.
Zauważył jak sprawnie i szybko grzebali w papierach na biurku, w szufladach, w waliz-
ce, w szafie, w bibliotece.
– Czy jestem aresztowany? – nieśmiało spytał Henryk.
– Na to wygląda... – kiwnął głową ten o siwych skroniach. Henryk nazwał go w my-
ślach: „szpakowaty”.
– Jestem trochę zaskoczony. A może panowie pomylili nazwisko?
Szpakowaty pokręcił głową:
– Nie, to chodzi o pana.
– Nigdy jeszcze nie byłem aresztowany – wyjaśnił Henryk.
– Taak?
Zapytał ich:
– Czy to potrwa długo?
– To zależy... – Szpakowaty zrobił nieokreślony grymas ustami.
Potem zaprosili Henryka do auta, które oczekiwało przed domem.
O przyczynie aresztowania nie dowiedział się także podczas wstępnego przesłuchania w
Komendzie Wojewódzkiej MO. Posadzono Henryka na krzesełku przed ogromnym biurkiem
w niedużym jasnym pokoiku. Za biurkiem zasiadł oficer milicji w stopniu porucznika, przy-
jemny blondyn o pucołowatej, młodziutkiej twarzy. Obok niego przycupnął protokolant – ów
chudy, który uczestniczył w rewizji.
Henryk podał swoje imię, nazwisko, datę i miejsce urodzenia, imiona rodziców. Teraz
nastąpiły pytania.
– Czy zna pan Piotrków Trybunalski?
– Tak. Byłem tam jesienią ubiegłego roku.
– Jak długo?
– Trzy miesiące. Październik, listopad, grudzień.
– Co pan tam robił?
– W Piotrkowie redakcja naszej gazety posiada swój oddział. Drukujemy specjalną
stronę poświęconą sprawom tego miasta. Zostałem kierownikiem oddziału redakcji w Piotr-
kowie i pełniłem tę funkcję przez trzy miesiące
– A przed tym?
– Przebywałem w Wiedniu jako korespondent.
– Z Wiednia pojechał pan do Piotrkowa?
– Tak.
– A w Piotrkowie czy znał pan niejakiego Józefa Marczaka?
– Marczaka? – Henryk zastanawiał się głośno. – Przez redakcję przewija się wielu lu-
dzi. Trudno zapamiętać wszystkie nazwiska. Nie, nie przypominam sobie Marczaka.
– Na pewno?
– Tak.
– W Piotrkowie przebywał pan trzy miesiące, a później?
– Przecież pan chyba wie, poruczniku. Potem wyjechałem do Belgradu. Dziś, po dwóch
miesiącach, powróciłem. I zostałem aresztowany. Czy może mi pan powiedzieć za co?
– Podczas pobytu w Piotrkowie drukował pan powieść „Czarny wachlarz”.
– Tak. A skąd pan wie?
– Czytałem – odrzekł oficer śledczy.
– To była niedobra, ckliwa, sentymentalna bzdura. Miała tylko jedną zaletę, że podobała
się w Piotrkowie. Wstydzę się „Czarnego wachlarza” – Henryk lekceważąco machnął ręką.
– Pan jest bardzo skromny – zauważył śledczy. Mogło się wydawać, że obydwaj siedzą
nie w komendzie MO, ale w kawiarni i wymieniają uprzejmości.
– Przeczytałem ją uważnie i zainteresowała mnie – ciągnął porucznik. – Czy nie mógłby
mi pan jednak powiedzieć...
Zrobił pauzę. Wyciągnął w kierunku Henryka pudełko z papierosami i czekał aż ten za-
pali.
– ...Czy nie mógłby mi pan powiedzieć, jak wyglądał ów człowiek, którego nazwał pan
w powieści „Mścicielem”? To on, jak pan napisał, opowiedział panu historię czarnego wa-
chlarza?
Zapalona zapałka leciutko drgnęła w palcach Henryka.
– Nooo... oczywiście. Mogę powiedzieć.
– Jak wyglądał? Proszę podać jego rysopis.
– Wysoki... sześćdziesięcioletni. Miał oczy niebieskie. Duże usta... Tak, usta duże.
Czerwony nos. Mówił ochrypłym głosem.
– A jakie posiadał znaki szczególne?
– Był krótkowidzem.
– Blondyn, brunet?
– Brunet. Trochę siwy.
– A więc szpakowaty?
– Tak. Zdaje się…
– Zdaje się, czy tak?
– Tak.
– Jak był ubrany?
– Nie, nie pamiętam. W palcie beżowym. W berecie.
– Jaki beret?
– Czarny.
– Miał szalik?
– Tak.
– Jaki?
– ...Czerwony.
– Jak się ten człowiek nazywał?
– Nie... nie wiem. Nie powiedział swego nazwiska.
– A pan nie pytał?
– Pytałem. Lecz on nie chciał go ujawnić. Jeśli pan czytał moje powieścidło, to pan wie
dlaczego.
– Marczaka pan znał?
– Nie. Już mówiłem...
– Dziękuję panu.
Porucznik podniósł się zza biurka. Odprowadzono Henryka do drugiego pokoju, poczę-
stowano herbatą i papierosami. Następnie wrócił na dawne miejsce. Ale za biurkiem siedział
już ktoś inny. Milicjant w stopniu kapitana. Gruby, brzydki z wielką kurzajką na czubku nosa.
I znowu pytano Henryka o to samo. Kiedy był w Piotrkowie, co tam robił, czy znał Jó-
zefa Marczaka, jak nazywał się człowiek, który opowiedział mu historię czarnego wachlarza.
Powoli Henryk zaczął odczuwać coraz większy niepokój. A gruby kapitan milicji pra-
wie krzyczał:
– Proszę podać dokładny rysopis. Jak wyglądał?
– Był wysoki, chyba sześćdziesięcioletni, szczupły, oczy miał czarne, włosy ciemne.
Nosił czarny płaszcz i beżowy beret. Mówił ochryple. Krótkowidz.
– Posiadał okulary?
– Tak... to jest, nie, nie posiadał.
– Po czym pan poznał, że jest krótkowidzem?
– Bo mrużył oczy.
– Ile razy pan spotkał się z nim?
– Raz. Pewnego dnia (nie pamiętam kiedy) odwiedził mnie w lokalu oddziału naszej re-
dakcji, w Piotrkowie i opowiedział mi historię czarnego wachlarza.
– Czy ktoś jeszcze był przy tej rozmowie?
– Nie. W tym czasie nikogo tam nie było. On chyba specjalnie wybrał taką porę, bo
przecież zastrzegł sobie tajemnicę.
– Zgodził się jednak, żeby pan opisał w gazecie historię czarnego wachlarza?
– Owszem. Zaznaczył tylko, abym nie podawał żadnych szczegółów, które mogłyby
naprowadzić na jego ślad.
– Jakie to szczegóły?
– No... to, że kulał na jedną nogę.
– Na którą?
– Lewą.
Kapitan pogładził kurzajkę na nosie.
– Kulał. A dlaczego wspomina pan o tym dopiero teraz?
– Bo dopiero teraz sobie o tym przypomniałem.
– Ach, przypomniał pan sobie – ironizował śledczy. – I pan tak od razu zdecydował się
opublikować w gazecie tę bzdurną historyjkę? Aż mdło się robi, gdy się coś takiego czyta.
– Oficer, który mnie przed chwilą przesłuchiwał, był innego zdania.
– Nie musimy mieć jednakowy gust. I proszę odpowiadać na pytania.
– ...Nudziłem się. Przyszedł do mnie jakiś facet i opowiedział dziwną historię. Zaczą-
łem ją pisać. Wydrukowałem. Spodobała się czytelnikom. No, a potem wyjechałem do Jugo-
sławii.
– I tego dziwnego osobnika już więcej pan nie spotkał?
– Nie.
– Nie zgłosił się do pana nawet wówczas, gdy rozpoczął się druk „Czarnego wachla-
rza”?
– Nawet wówczas.
– A na którą nogę kulał?
Henryk z rozpaczą rozejrzał się po pokoju. Na którą nogę kulał?
– Na prawą.
Oficer kiwnął głową.
– Dziękuję.
Po dziesięciu minutach jego miejsce zajął Szpakowaty, który kierował rewizją. Henryk
zwrócił się do niego z pretensjami.
– Proszę mnie puścić do domu. Jestem zmęczony. Dziś przyjechałem z zagranicy.
Popatrzył na Henryka ze szczerym współczuciem.
– To rzeczywiście bardzo przykre, że musieliśmy pana zatrzymać – rzekł.
– Ale teraz mnie wypuścicie?
Ze skruchą ukrył twarz w papierkach na biurku.
– Nie. Właśnie teraz, niestety, będziemy musieli pana zatrzymać. Na dłużej.
– Za co? Proszę mi wszystko wyjaśnić? Przecież nie ukradłem nic, nie zabiłem nikogo.
– O, właśnie tego nie jesteśmy pewni – powiedział łagodnie.
– Jestem niewinny! – zawołał Henryk.
Szpakowaty zgodnie przytaknął. Potem zajrzał w papiery na biurku i powiedział:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • Linki

    Strona Główna
    No Starch Press Python for Kids, ebooks, Python Programming eBooks Collection PDF 2013
    Nietzsche Fryderyk - Narodziny tragedii z ducha muzyki, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - Planeta Voodoo (SCAN-dal 694), PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - Królowa słońca 4 - Ostemplowane gwiazdy, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - Murk 5 - Ognista reka, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - MS 5 - Lawendowa magia, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Niven Larry - Droga przeznaczenia, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Nowicki A - Papieze przeciw Polsce, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - Rycerz czy zboj, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
    Norton Andre - Zwyciestwo na Janusie, PONAD 12 000 podręczniki, N -192
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imikimi.opx.pl