[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEFF NOON
WURT
PRZEŁOŻYŁ JACEK MANICKI
Nickowi - całkowicie już porośniętemu w piórka. ustatkowanemu
Chłopiec wsuwa piórko w usta...
Część
pierwsza
Dzień pierwszy
"Czasami odnosi się wrażenie, że cały świat wysmarowany jest Vazem”.
Skitrowcy
Mandy wyszła z całodobowej Wurtciarni, przyciskając kurczowo do piersi torbę z towarem.
Nieopodal siedział autentyczny pies, z krwi i kości; z tych, co to się ich już nie widuje. Istny kolekcjonerski
okaz. Siedział przywiązany do słupka sygnalizatora ulicznego. Sygnalizator nakazywał: STAĆ. Pod sygnalizatorem
kulił się robosmutas. Miał szopę dredów na głowie i trzymał wyświechtaną karteczkę z nabazgranym odręcznie
napisem: "głodny i bezdomny. proszę o wsparcie". Mandy minęła go drobnym, paralitycznym kroczkiem, głowa
latała jej na wszystkie strony. Smutas podniósł karteczkę ze swoim błagalnym apelem troszeczkę wyżej, a wychud-
zony pies zaskamlał.
Zobaczyłem przez szybę furgonetki, że Mandy coś do nich mówi; z ruchu jej warg odczytałem: "A od-
chromolcie się, smutasy. Dajcie żyć". Coś w tym stylu.
Obserwowałem to wszystko w aureoli nocnych świateł. Ostatnio wypuszczaliśmy się w miasto tylko po
zmroku. Na pokładzie mieliśmy Stwora, a to było ciężkie przestępstwo; posiadanie żywych narkotyków, pięć lat
pierdla nie wyjęte.
Czekaliśmy w furgonetce na nową dziewczynę. Żuk siedział z przodu, w damskich rękawiczkach naciąg-
niętych na natarte Vazem dłonie. Lubi prowadzić lekko nasmarowany. Ja przycupnąłem z tyłu na osłonie lewego
koła. Na osłonie prawego kimała Bridget. Z jej skóry unosiły się pasemka rozrzedzonego dymu. Między nami na
tartanowym dywaniku wił się i podrygiwał Stwór-z-Kosmosu. Zapaskudził już całą podłogę olejem i woskiem, i
taplał się w kałuży własnych wydzielin.
Zauważyłem jakieś poruszenie w powietrzu nad parkingiem.
O, cholera!
Widmoglina! Emitujący się ze ściany sklepu, uaktywniający swoje mechanizmy; mrugające światełka w
dymie. I po chwili pomarańczowy rozbłysk; z oczu widmogliny strzeliła infowiązka. Padła na Mandy. zaczęła
zasysać wiedzę. Mandy dała nurka pod wiązką i z całych sił załomotała pięścią w drzwi furgonetki.
Pies. wystraszony światełkami. zawarczał na gliniarza.
Uchyliłem drzwi na szerokość chudej dziewczyny. Mandy wcisnęła się w tę szparę.
Pies skoczył gliniarzowi do nogawek i oba jego kły zatrzasnęły się na pustce - nic tylko mgła. Pies zbara-
niał!
Mandy podała mi torbę.
- Masz? - spytałem. wciągając ją do środka.
Mandarynkowy rozbłysk na zewnątrz, powódź światła.
- Mam trochę Ślicznotek - odburknęła. przekraczając rozwalonego na podłodze Stwora.
- A to masz?
Mandy nic nie odpowiedziała; tylko na mnie patrzyła.
Na zewnątrz coś przeraźliwie zawyło. Zerknąłem przez ramię; biedny pies hajcował się jak pochodnia.
widmoglina szedł na nas. przeładowując broń. Skupioną infowiązkę kierował na naszą tablicę rejestracyjną. Numer
stanowił zbitkę przypadkowych cyfr. Nie znajdziesz go w swoich bankach.
Drzwi Wurtciarni otworzyły się nagle z hukiem i wypadł z nich młody, spietrany mężczyzna.
- To Seb- szepnęła Mandy.
Za nim ze sklepu wyskoczyli dwaj gliniarze. Wersje z krwi i kości. Ciałogliny. Osaczali Seba. zaganiając
go na płot z drucianej siatki. który ciągnął się wzdłuż jednego boku parkingu. Odwróciłem się do Żuka.
- To kocioł! - krzyknąłem. - Ruszaj. Żuczek! Wyrywamy stąd!
I wyrwaliśmy. Najpierw na wstecznym. od pachołków.
- Uważaj! - wydarła się Mandy, wkurzona jak diabli, bo w momencie, kiedy furgonetka ruszała z kopyta w
tył, ścięło ją z nóg i wylądowała na Stworze-z-Kosmosu. Ja trzymałem się parcianych uchwytów. Brid, wyrwana
brutalnie z drzemki, wytrzeszczała półprzytomne oczy. Stwór oplótł sześcioma mackami Mandy. Dziewczyna
wrzeszczała.
Furgonetka podskoczyła na krawężniku i wpadła tyłem na trotuar. Przemknęło mi przez myśl, że Żuk chce
umknąć wiązkom, i może tak w istocie było, ale my wyczuliśmy tylko przyprawiający o mdłości głuchy chrzęst i
rozdzierający skowyt kolekcjonerskiego okazu, któremu tylne lewe koło skracało cierpienia.
Ruszyliśmy z piskiem opon do przodu, zostawiając za sobą smutasa zawodzącego nad swoim psem i
przeszywającego pięściami cień widmogliny. Zarzuciło nami i zanim Żuk zdołał zapanować nad kierownicą, jeszcze
raz przesunęła mi się przed oczyma cała scenka - widmoglina, smutas, rozjechany pies. Mandy szamotała się ze
Stworem-z-Kosmosu, klnąc go na czym świat stoi. Widziałem ponad ramieniem Żuka wybiegający nam na spot-
kanie płot z drucianej siatki. Seb zeskakiwał właśnie na szyny tramwajowe po jego drugiej stronie. Dwaj ciałoglini-
arze wdrapywali się na płot.
Żuk zapalił reflektory, snopami długich świateł przyszpilając ich do drucianej siatki. Z okrzykiem:
,.Juhuuu! ! ! Śmierć glinom! Śmierć glinom!" wdepnął gaz do dechy i Skitrowóz pomknął prosto na nich. Gliniarze
odpadli od siatki. Aż miło było patrzeć na ich gęby skąpane w blasku reflektorów;
ciałogliny srające ze strachu w portki. Teraz oni rzucili się do ucieczki przed szarżującą furgonetką, ale Żuk
im odpuścił; w ostatniej chwili, jak stary rajdowiec, skręcił kierownicą. Skitrowóz zawrócił z poślizgiem i pomknął
w kierunku bramy. Z klekotem i łomotem przewalających się po podłodze śmieci z tysiąca eskapad weszliśmy w
ciasny nawrót, wpadliśmy w Albany, potem wiraż w lewo, i już byliśmy na Wilbraham Road. Mignęła mi jeszcze
ściana Wurtciarni, a na jej tle widmoglina nadający w eter komunikaty. Z robosmutasa pozostała dymiąca kupka
stopionego plastyku i ciała. W ciemnościach wyła gliniarska syrena.
- Siedzą nam na ogonie, Żuczek! - krzyknąłem. - Daj po garach!
Żuk nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Kurczę, wprost frunęliśmy! Skitrowcy! Zjeżdżający z
piórkami na chatę! Przyśpieszenie wdusiło Mandy jeszcze głębiej w lepkie objęcia Stwora.
- Odpierdol się ode mnie! - wrzasnęła na niego.
Czepiając się kurczowo parcianego uchwytu, wypuściłem z drugiej ręki torbę z towarem, i schyliwszy się,
trąciłem Stwora w brzuch. Jedyne czułe miejsce, wrażliwe na łachotki. Ależ on to uwielbiał! Gdzieś z głębi cielska,
z głębokości tysięcy mil, dobył się chichot. Zaczął się, skubany, skręcać ze śmiechu i Mandy udało się wreszcie
wyślizgnąć z jego uścisku.
- Ja chromolę! Jezu! - Cała była roztrzęsiona po tych zapasach.
Zobaczyłem przez tylne okno wóz gliniarzy z błyskającym na dachu kogutem. Rozległo się głośne,
przeszywające zawodzenie syreny. Żuk, nie zdejmując nogi z gazu, skręcił ostro w Alexandra Road. Uwieszona
uchwytu Brid, desperacko próbowała spać. Skórę miała pełną cieni. Stwór-z-Kosmosu rozpaczliwie starał się czegoś
uczepić. Mandy już się trzymała, a ja torbę z towarem miałem z powrotem w wolnym ręku. Żuk dzierżył ki-
erownicę.
Każdy niech się łapie. czego może.
Za prawymi oknami majaczyła ciemna dżungla Alexandra Park. Mijaliśmy teraz Butelkowo, i bez wątpi-
enia park pełen był demonów; alfonsy, kurwy i dealerzy - rzeczywiści, Wurtowi, albo robo.
- Dyskoteka nas dochodzi, Żuk! - zawołałem.
- Trzymta się, ludzie - powiedział, jak zawsze spokojny, skręcając ostro wprawo, w Claremont Road.
- Dalej nam depczą po piętach - poinformowałem go, obserwując skręcające za nami światła radiowozu.
Żuk gnał na złamanie karku. Przecięliśmy Princess Road i wpadliśmy w labirynt Rusholme. Gliniarze nadal
siedzieli nam na ogonie, ale pracowały przeciwko nim trzy czynniki: Żuk znał te ulice jak własną kieszeń, wszystkie
ruchome części silnika nasmarowane były Vazem, Żuk był uzależniony od szybkości. Trzymaliśmy się kurczowo,
czego kto mógł, a on skręcał raz po raz to w prawo, to w lewo. Z tym trzymaniem, to nie była taka prosta sprawa,
ale co to dla nas.
- Gazu, Żuczek! - krzyknęła Mandy, która ubóstwiała takie przygody.
Po obu stronach ulicy przemykały staromodne, tarasowe budynki. Na jednej ze ścian ktoś nagryzmolił
słowa: "Das Uberpies". A pod spodem: "czysty to zakała". Nawet ja nie wiedziałem już, gdzie jesteśmy. To właśnie
cały Żuk. Pełna orientacja. nabuzowany Dżemem i Vazem. Teraz skręcił w jakiś wąski prześwit między domami i
pędził dalej, zdrapując lakier z obu burt Skitrowozu. No i w porządku. Furgonetka to przeżyje. Szybki rzut oka przez
tylne okna- gliniarze przemknęli za nami ulicą w pogoni za cieniem.
Krzyżyk wam na drogę, pacany! Wypadliśmy z prześwitu i już wiedziałem gdzie jesteśmy. Moss Lane East.
Żuk skręcił wprawo, w stronę domu.
-Zwolnij trochę, Żuczek -powiedziałem. -Pieprzę powolność! -odparł, grzejąc dalej ile wlezie.
-Jesteśmy tu z tyłu jak jajka, Żuk -powiedziała Mandy. I Żuczek wreszcie trochę zbastował. Bo widzicie,
jest Parę rzeczy, które utemperują Żuka; na przykład, szansa na przypodobanie się nowej kobiecie. Bridget musiała
to wyczuwać; ciskała nowej mordercze spojrzenia, tak się starała dostroić do myśli Żuka, że aż jej skóra dymiła.
Chyba nie za bardzo jej to wychodziło.
Mniejsza z tym.
Jechaliśmy teraz w miarę spokojnie, puściłem się więc uchwytu, wziąłem torbę z towarem i wysypałem
zawartość na tartanowy dywanik. Wyfrunęło z niej pięć niebieskich piórek Wurta. Złapałem dwa wlocie i
spojrzałem na drukowane etykietki.
-Termoryba! -odczytałem na głos. -Brałem to. -Skąd miałam wiedzieć? -zaperzyła się Mandy. Przeczytałem
następną.
-Miodopijawki! No nie, kurwa! Gdzie to jest?!
-Następnym razem, Skrybo -powiedziała Mandy -ty pójdziesz po zakupy.
-Gdzie Angielskie Voodoo? Obiecałaś mi. Myślałem, że masz dojścia.
-Miał tylko to.
Odczytałem pozostałe trzy etykietki.
-Brałem. Brałem. Tego nie brałem, ale z samej nazwy widać, że do dupy. -Z niesmakiem wypuściłem
piórka z palców. Rozfrunęły się po furgonetce.
-Są bardzo piękne. -Wzrok Mandy przeskakiwał nerwowo z piórka na
piórko, kiedy to mówiła.
-Gdzie reszta... ? -warknąłem.
-Jaka reszta?
-Nie wnerwiaj mnie. Gdzie to najważniejsze? Angielskie Voodoo? Dawaj.
Jedno niebieskie piórko osiadło na brzuchu Stwora-z-Kosmosu. Sięgnął po nie macką, chwycił spiczastymi
palcami i w jego ciele rozwarł się ociekający lepką wilgocią otwór. Obrócił piórko w czułkach i wsunął je sobie
prosto do tego otworu. Zaczął się zmieniać. Nie miałem pewności, które piórko załadował, ale ze sposobu, w jaki
poruszał teraz czułkami, domyśliłem się, że pływa z Termorybą.
O, tak, znałem to falowanie.
Na odgłos fal Żuk się obejrzał.
- Bierze sam! - krzyknął. - Nikt nie ma prawa brać sam!
Żuk miał obsesję na punkcie Wurtowania w pojedynkę. Upierał się, że po tamtej stronie potrzebny jest ktoś
do pomocy, potrzebni są przyjaciele.
A ściślej mówiąc - on tam jest potrzebny.
- Spoko, Żuczek - powiedziałem. - Patrz lepiej, jak jedziesz.
Żeby zrobić mi na złość, dodał gwałtownie gazu, ale ja trzymałem się mocno uchwytu. Nie ze mną takie
numery.
Spojrzałem znowu na Mandy.
- Dawaj!
- Chcesz? - spytała Mandy.
- Chcę. Załatwiłaś Voodoo?
Skręcaliśmy właśnie w prawo, w Wilmslow Road. Mandy sięgnęła za pazuchę denimowej kurtki i wy-
ciągnęła z jej zakamarków skitrane tam piórko. Było czarne. Bezwzględnie nielegalne.
- Nie. Ale załatwiłam to...
- Co to jest?
- Seb powiedział, że nazywa się Czaszkowe Szambo. Jak myślisz, udało mu się zwiać?
- A pies go trącał! To wszystko, co masz?
- Powiedział, że jest cholernie trefne. Nie pasuje ci?
- Jasne. Pasuje. Tylko, że nie o to mi chodziło.
- No to się wypchaj.
- Mandy! - Czułem, że je tracę. - Chyba nie zdajesz sobie...
Jej płomienno rude włosy stawały w ogniu w blasku każdej mijanej latarni ulicznej; musiałem trzymać się
od nich z dala.
Ta nowa działała na mnie.
Mandy mówiła, że jak się dobrze trafi, to w Wurtciami można kupić spod lady lewy remiks. Handlował
nimi Seb. Mandy nazywała go dostawcą. Sprzedawał same legalne sztuki, a na boczku dorabiał sobie czarnoryn-
kowymi snami. Tak mówiła Mandy. No więc wysłaliśmy nową po Angielskie Voodoo. Dziewczyna wróciła z
pięcioma tandetnymi Błękitami i niebezpieczną Czernią. To wszystko do kupy wzięte nawet się nie umywało do
Voodoo. Dziewczyna nawaliła.
Furgonetka weszła w ostry Wiraż i wszystkich nas rzuciło na ścianę.
Czarne piórko wymknęło się Mandy z palców. Stwór zamachnął się
macką, żeby je pochwycić, ale był tak rozfalowany, a do tego dociśnięty do ściany furgonetki, że stracił
czucie w czułkach i chybił.
Zgarnąłem zakazane piórko w dłonie. Furgonetka znowu skręciła, pewnie żeby ominąć jakichś durnych
piechurów.
- Pieszochuje złamane! - wrzasnął przez okno Żuk. - Samochód se kupcie!
Prowadził jak owad - bez myślenia, instynktownie. Był na haju. Na Dżemie. Wiecie chyba, jak lata mucha?
Zawsze z największą szybkością, a mimo to omija bez trudu wszystkie przeszkody. Tak właśnie prowadził Żuk.
Mówią, dżemowałeś, nie jedź, ale my wierzyliśmy bezgranicznie w jego mistrzostwo. Dżemował zwyczajnie ze
strachu, i to było piękne.
Obróciłem czarne piórko, żeby odczytać etykietkę. Była wypełniona ręcznym pismem, co zawsze zapowia-
dało dobrą zabawę.
- Czaszkowe Szambo...
- To dobre? - spytała Mandy.
- Czy dobre?! Oj, przestań!
- Nie chcesz? - spytała.
- Brałem je już kiedyś.
- I co, do kitu?
- Nie. W porządku. Nawet niezłe.
- Seb mi powiedział, że jest świetne.
- Owszem, świetne - odparłem. - Tylko że to nie Voodoo.
- I co, Skrybo, załatwiła? - zareagował na tę nazwę nadżemowany Żuk.
- Chuj tam, załatwiła.
- Chamisko! - prychnęła Mandy.
- A tak. Pieprzone chamisko! - warknąłem.
- Hej, wy tam. Ździebko ciszej - wymamrotała Bridget tym swoim przydymionym głosem wid-
modziewczyny. - Tu niektórzy próbują spać. Bridget była kochanką Żuka i chyba widziała już na swoim miejscu
nową.
- W grobie się wyśpisz - odparowała jednym ze swoich sloganów Mandy.
- Już prawie jesteśmy - oznajmił zza kierownicy Żuk.
Jechaliśmy przez Rusholme, szlakiem curry. Mandy zaczęła opuszczać szybę ręczną korbką. Zdołała ją
uchylić na jakieś półtora centymetra, a potem pordzewiały mechanizm się zaciął. Ale bogata mieszanina woni roz-
maitych przypraw, wdzierająca się przez tę wąską szparę sprawiła, że ślinka napłynęła mi do ust; kolendra, kminek,
cynamon, kardamon - wszystko to genetycznie dopracowane do perfekcji.
- Jezu! - westchnęła Mandy. - Wszamałabym coś z curry! Kiedy my ostatnio jedliśmy?
- W czwartek - odparł Żuk.
- A jaki dzisiaj dzień? - wymamrotała Bridget z półmroku świata Widm.
- Któryś z weekendowych - powiedziałem. - Tak mi się przynajmniej wydaje.
Stwór-z-Kosmosu stanowił teraz rozmazaną plamę rozfalowanych czułek i wydawało mi się. że widziałem
płynącą jego żyłami Termorybę. Budziło to we mnie zazdrość.
- Może mi ktoś powiedzieć, po jakie licho wozimy ze sobą to obce ścierwo? - spytała Mandy. - Może by go
przehandlować? Albo zjeść? - W furgonetce zapadło milczenie. - A tak w ogóle, to po co my się uganiamy za
piórkami? Przecież mamy pod ręką Stwora. Piórka nam niepotrzebne!
- Stwór jeździ z nami wszędzie - powiedziałem. - Nikt go nie tknie!
- Ty się zwyczajnie chcesz wymienić - powiedziała Mandy.
- Coś cię gryzie w tym temacie, Mandy? - spytałem.
- Dojedźmy wreszcie do tego domu. - W jej głosie pojawiło się wyzwanie. - Weźmy coś.
- Weźmiemy. - Nagle zaczęła mnie pociągać. Była nowa, dwa dni w grupie, i tryskała wolą przypodobania
się.
Tylko trudno jej się dostosować.
- Wiem, że dałam plamę w Wurtciarni. Nie wiedziałam, czego szukać.
- Przecież ci tłumaczyłem, nie? Jak chłop krowie?
- Powurtujmy dzisiaj przez całą noc - zaproponowała. - Przygotujemy sobie coś do Żarcia z tych resztek, co
się walają w lodówce. Nie kładźmy się spać.
- Tak zrobimy - obiecałem jej. Wszystko. byle uciec przed bólem.
Skręciliśmy ostro w Platt Lane, a zaraz potem jeszcze raz na miejsce postojowe za domem. Furgonetka
gwałtownie zahamowała i zatrzymała się.
Rzuciło nas wszystkich na tylne drzwi.
- Jesteśmy w domciu - oznajmił Żuk. Jakbyśmy nie wiedzieli. Tylko Stwór pozostawał w błogiej nieświa-
domości; jego ciało pełne było rozfalowanej wiedzy, wurtwiedzy. Wpłynął w drzwi, a potem od nich odpłynął, spo-
dobało mu się.
I nagle usłyszałem głos...
- Skrybo... Skrybo... Skrybo...
Słowa wzlatujące w górę nie wiadomo skąd, wywołujące moje imię.
- Skrybo...
Głos Desdemony...
Rozejrzałem się, ciekaw, kto to się wygłupia.
O, cholera. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś przemawiał tym głosem.
I naraz doznałem krótkiego przebłysku wspomnień, ujrzałem Desdemonę odpływającą ode mnie w żółtą
pożogę...
- Kto to powiedział? - warknąłem.
- Co powiedział, Skrybo? - spytała Mandy.
- Moje imię! Kto je, kurwa, wypowiedział?
W furgonetce zaległa cisza.
- Wypowiedział... głosem Desdemony...
- Musimy ją wciąż wspominać? - burknęła niechętnie Mandy.
- Tak.
Tak, musimy. Wspominać wciąż Desdemonę. Nie wolno nam nigdy o niej zapomnieć. Nie wolno, dopóki
jej nie odnajdę. I na zawsze będziemy już razem.
Wsłuchiwałem się w zamierający szelest rdzy osypującej się z karoserii furgonetki.
Skitrowcy patrzyli na mnie. Nawet Żuk się odwrócił i wlepiał we mnie zadżemowane oczy.
- Nikt niczego nie mówił, Skrybo.
Ale ja znowu go usłyszałem, znowu dobiegł mnie ten głos.
- Skrybo... Skrybo...
I już wiedziałem, skąd pochodzi: od Stwora. W jego cielsku otworzyła się szrama, odsłaniając Parę
czarnych dziąseł, obłażących z próchniejących zębów, i poruszający się między nimi mięsisty język.
- Skrybo...
Ale tylko ja to słyszałem. Dlaczego tylko ja i dlaczego on przemawiał tym głosem? Pięknym głosem...
- Ruszmy się! - zmącił nastrój Żuk. - Do środka!
Od Platt Field s doleciał krzyk sowy. Rzeczywistej, Wurtowej, albo robo - kto potrafi to jeszcze rozróżnić?
Mniejsza z tym.
Była w tym krzyku tęsknota.
Kot Gracz
W tym tygodniu same bezpieczne propozycje, kociaczki. Status: błękitne i legalne.
TERMORYBA. Wybraliście się popływać w Morzu Smoły. Ale teraz jesteście z powrotem na Ziemi i
trochę was mdli. Lepiej nie będzie, może się tylko pogorszyć. Bo do waszego organizmu dostała się Smolna Termo-
ryba. W waszym krwioobiegu czują się one jak w rodzimej rzece. Uwielbiają się w nim pławić. Czujecie
wewnętrzne ciepło, parzące ciepło. Wyjście jest tylko jedno; kupić sobie Parę nanohaczyków, trochę smołorobaków
na przynętę i powędkować przez tydzień. Znacie Kota Gracza, wiecie, że on nigdy nie kłamie.
MIODOPIJAWKl postanowiły was dopaść. Upatrzyły was sobie na kolację. Sześć nóżek, cztery skrzy-
dełka, dwoje czułków i demoniczne żądło.
Obsiadają całym rojem wasze ciało i tną. Ocali was tylko wydzielina kworka. Rozpuszcza Miodóweczki na
papkę. Lepiej zdobądźcie jej trochę, i to szybko, bo te insekty nadciągają. Sęk w tym, że kworki żyją na planecie
Brzęk. Spryskajcie te pijawki, Kot dobrze wam radzi!
Techniki cielesne
Musieliśmy siłą wywlekać Stwora-z-Kosmosu z furgonetki. Jego tłuste cielsko przylgnęło do wypaćkanego
wydzielinami tartanowego dywanika i nie chciało się od niego odkleić.
Żuk otworzył tylne drzwi furgonetki.
- Wyłazić, leniwe gnojki - krzyknął, zbierając z podłogi upuszczone piórka. Jedno z nich, to czarne, wsunął
do swojego pudełka po tytoniu. Mam ochotę wybrać się gdzieś na wycieczkę. - Zmierzał już szybkim krokiem do
domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • Linki

    Strona Główna
    Nowosielski Stanisław - Logistyka, 01. LOGISTYKA - dla potrzebujących, 01. MATERIAŁY AUTORSKIE - literatura-artykuły-prezentacje
    Nowak Jerzy Robert - Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939-1941, LITERATURA IUDAICA i ANTI-IUDAICA
    Nordau Max - Syjonizm, LITERATURA IUDAICA i ANTI-IUDAICA
    No Starch Press The Book of JavaScript, Literatura, JavaScript eBooks Collection
    Notatnik historyka Polacy i Niemcy Historia sąsiedztwa DOWNLOAD, Literatura faktu
    Nowa Heloiza. Pytania i odpowiedzi, Literatura Opracowane pytania do kolokwium
    Niemcy - zarys dziejów - Zygmunt Zieliński, Historia Literatury Niemieckiej, die deutsche geschichte ZDF
    Nie bój się ryzyka - Baxter Mary Lynn, Książki - Literatura piękna, Romanse, nowe harlekiny
    Nowoczesność. Szkice o literaturze polskiej XX wieku Święch Jerzy PEŁNA WERSJA, Nauka
    Nossack Erich hans - SPRAWA D'ARTHEZA - SERIA NIKE, ◕ EBOOK, NIEMIECKA LITERATURA
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • darkenrahl.keep.pl