[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raymond E. Feist
NIEBAJKA
PROLOG
MAJ
Barney Doyle siedział w swym zagraconym warsztacie i po raz czwarty w ciągu ostatnich siedmiu lat usiłował
naprawić leciwą kosiarkę elektryczną Olafa Andersena. Zdjął już nakrętkę cylindra i rozważał właśnie, czy
wypada mu odprawić nad nią ostatnie obrzędy — spodziewał się, że dobrzy ojcowie z kościoła Świętej
Katarzyny nie pochwaliliby tego pomysłu. Nakrętka pękła — to dlatego Olaf nie mógł włączyć silnika — a
ścianki cylindra były już cienkie niemal jak papier od zużycia i poprzednich renowacji. Najlepsze, co mógłby
zrobić Andersen, to zainwestować w jedną z tych ścinarek do trawy Toro, z tymi ich fikuśnymi dzwonkami i
gwizdkami, a starą maszynę rzucić w kąt, by dordzewiała do końca. Barney wiedział jednak, że Olaf będzie
strasznie zrzędził, gdyby przyszło do kupna nowej, ale to już problem Olafa. Bamey wiedział także, że
wydobycie choćby centa od Olafa za taką diagnozę graniczy niemal z cudem. Najlepiej dla wszystkich
zainteresowanych byłoby, gdyby Barney potrafił wycyganić jeszcze jeden sezon pracy od zdychającej maszyny.
Przyłożył do ostrzy osełkę i zamyślił się głęboko. Może trzeba spróbować jeszcze raz. Być może uda się, jeśli
założy za duży pierścień — może też zespawać tę małą szczelinę, a wtedy uda się odzyskać prawie normalne
sprężenie. No, ale jeśli nie wyjdzie, wtedy Barney straci czas i pieniądze włożone w części. Nie, zadecydował w
końcu, lepiej powiedzieć Andersenowi, żeby szykował pogrzeb.
Gorący, wilgotny podmuch wiatru załomotał otwartą okiennicą. Barney w roztargnieniu odsunął koszulę ze
spoconej piersi. Meggie McCorly, pomyślał znienacka, a na jego pomarszczonej
twaizy pojawił się uśmiech Była dlań uosobieniem piękna w tej swojej prostej bawełnianej sukience, opinającej
pełne, rozkołysane biodra i obfite piersi, kiedy codziennie wracała ze szkoły do domu Na chwilę zalał go
pizypływ wspomnień tak żywych, ze w starych lędźwiach ozwało się echo dawnego pożądania Barney wyjął
chusteczkę i otarł czoło Rozkoszował się zapachem wiosny, gorącymi, wilgotnymi aromatami nocy, tak
podobnymi do tych, które unosiły się nad sadami i połami hrabstwa Wexford Barney myślał o tamtej nocy, kiedy
on i Maggie urwali się z potańcówki, z zatłoczonej i dusznej sali, wymknęli się nie zauważeni, gdy całe miasto
świętowało na weselu Pad-dy'ego O'Shea i Mary McMannah Gorące wspomnienia sprawiły, ze Barney musiał
jeszcze raz przyłożyć do czoła chusteczkę i poczuł, ze cos tam drgnęło w okolicach pachwiny Śmiejąc się pod
nosem, pomyślał, ze w jego starym ciele zostało jeszcze trochę życia
Na długą chwilę zatracił się we wspomnieniach o na wpół zapomnianych namiętnościach, aż wreszcie zdał sobie
sprawę, ze przez cały ten czas przeciąga osełką po ostrzu Andersenowej kosiarki, tak iż zdążył już doprowadzić
krawędź do srebrzystego połysku Opuścił osełkę, zachodząc w głowę, co tez w niego nagle wstąpiło Nie myślał
o Meggie McCorly, odkąd wyemigrował do Ameryki, jeszcze w tizydziestym ósmym Ostatni raz słyszał o mej,
kiedy wyszła za mąż za jednego z chłopaków Cammackow z Enmscorthy Nie mógł sobie przypomnieć za któ-
rego, a to napełniło go smutkiem
Przez malutkie okienko służącej za warsztat szopy dostrzegł znienacka jakieś ledwie dostrzegalne, szybkie
poruszenie Odłożył osełkę i podszedł do okna, by wyjrzeć w słabnące światło wieczoru Nie dostrzegłszy jednak
nic, co mogło przyciągnąć poprzednio jego uwagę, powrócił w głąb warsztatu Gdy tylko okno znalazło się
pozajego polem widzenia, znów dostrzegł cos kątem oka Otwarł dizwi szopy i postąpił o krok Potem stanął w
miejscu
Kiedy powoli cofał się do wnętrza szopy, ogarnęła go gwałtowna fala dawnych wyobrażeń, na wpół
pamiętanych baśni i zasłyszanych w dzieciństwie pieśni Poczuł jednocześnie
i radość, i przerażenie tak piękne, ze wywoływało łzy w oczach, przełamując wszelkie bariery racjonalności
Powierzone jego pieczy narzędzia cywilizacji — zepsute testery, kosiarka, robot kuchenny z przepalonym
silnikiem, a nawet jego malutki telewi-zorek do oglądania meczy baseballowych — wszystkie legły pokonane
przez tradycję tak starożytną, ze poprzedzała nawet pojawienie się ludzkich społeczności, a która teraz objawiła
się znienacka przed drzwiami do jego szopy Nie odrywając wzroku od tego, co dostrzegł przed progiem, wciąż
cofał się wolno, po omacku, dopóki plecami nie natrafił na stół z narzędziami Sięgając za siebie, ściągnął z
zawieszonej na ścianie półki zakurzoną butelkę Dwadzieścia dwa lata temu, kiedy ślubował abstynencję,
umieścił na tej półce butelkę whisky Jamesona jako przypomnienie i wyzwanie W ciągu tych dwudziestu dwóch
lat nauczył się z czasem ignorować jej obecność, zamknął uszy na jej syreni śpiew, dopóki nie zespoliła się
całkowicie z wnętrzem małej szopki, w której zwykł pracować
Powoli wyciągnął korek, rozrywając szeleszczący, zetlały papier banderolki akcyzy Nie odwracając głowy, me
odrywając wzroku od drzwi, podniósł butelkę do ust i zaczął pić
WZGÓRZE KRÓLA ELFÓW
CZERWIEC l
— Wy dwaj, przestańcie!
Gloria Hastings stała, wspierając się rękoma pod boki, i patrzyła w ich stronę. Sean i Patrick przestali więc
wykłócać się o to, kto ma większe prawo do baseballowego kija. Dwie pary wielkich niebieskich oczu już
wcześniej przyjrzały się matce i, jak jedna, doszły do wniosku, że jej cierpliwość jest na wyczerpaniu. Zgodę
osiągnęli na zwykły sobie sposób — dzięki szczególnemu porozumieniu bez słów. Sean zrzekł się kija na rzecz
Patricka i obaj wymknęli się na zewnątrz.
— Nie odchodźcie za daleko! — zawołała za nimi Gloria.
Przysłuchując się przez chwilę, jak jej ośmiolatkowie zbiegają z hałasem po starych schodkach u wejścia,
pogrążyła się w myślach o niemal nadnaturalnej więzi, jaka łączyła obu chłopców. Przed ich narodzinami
wszystkie te opowiastki o bliźniakach, ich empatii oraz podobieństwie wyglądu i upodobań zdawały się jej
stekiem ludowych bajd, lecz teraz skłonna była przyznać, że istnieje między nimi coś niezwykłego, jakaś bli-
skość znacznie głębsza niż ta, która zwykle bywa między rodzeństwem.
Kończąc rozmyślania, rozejrzała się po bałaganie, jaki zostawiła po sobie ekipa od przeprowadzek, i po raz
kolejny zwątpiła w sensowność tego pomysłu. Wędrowała bez celu wśród pootwieranych skrzyń z dobytkiem,
przygnębiona już na samą myśl o prostym przecież zadaniu posortowania setek drobiazgów, które przywieźli ze
sobą z Kalifornii. Samo tylko zdecy-
dowanie, gdzie każdy z nich powinien się znaleźć, zdało jej się iście syzyfową pracą.
Rozejrzała się po pokoju, jakby spodziewała się, że od czasu ostatnich jego oględzin coś zdążyło się w nim
zmienić. Świeżo wypolerowane, pełne słojów deski podłogi — które na nowo będą wymagały polerowania,
kiedy wyniesie się stąd wszystkie skrzynie i pudła — wskazywały na całkowicie jej obcy styl życia. Przyjrzała
się wielkiemu kominkowi z ręcznie rzeźbioną fasadą, jakby był tworem z innej planety, tak jaskrawy kontrast
stanowił z prymitywnymi, ceglasto-kamiennymi kominkami z czasów jej dzieciństwa na kalifornijskim ranczo.
Schody w holu z balustradą z polerowanego klonu oraz rozsuwane drzwi wiodące do jadalni i pokoju dziennego
stanowiły relikty innej epoki, przywodząc na myśl obraz Williama Powella jako Clarence'a Daya albo Cliftona
Webba w Cheaper bytheDozen. Ten dom aż się prosi — raczej się domaga, poprawiła się w myślach — o
wysokie krochmalone kołnierzyki w erze dżinsów. Gloria z roztargnieniem odsunęła z twarzy zabłąkany kosmyk
jasnych włosów, który próbował wymknąć się spod zawiązanej na głowie czerwonej chustki, i zwalczyła w
sobie niemal nieprzeparty atak tęsknoty za domem. Rozglądając się w poszukiwaniu miejsca, od którego
należało zacząć porządkowanie — na pierwszy rzut oka bezkresnego bałaganu — z rezygnacją uniosła ręce.
— Laureaci Oskara nie tym powinni się zajmować! Phil!
Kiedy nie doszła jej żadna odpowiedź, opuściła wielki pokój dzienny i wykrzyczała imię męża na wiodących na
górę schodach. I znów żadnej odpowiedzi. Wąskim korytarzem przeszła do kuchni i pchnęła wahadłowe drzwi.
Stary dom wyeksponował kuchnię na wschód, dzięki czemu otwierane na zawiasach okiennice nad zlewem i
suszarką wpuszczały do środka poranne światło. W lipcu będzie tu rano gorąco, pomyślała, ale za to wieczorami
będzie można posiedzieć w przyjemnym chłodzie, kiedy pootwiera się okna i drzwi wiodące na oszkloną
werandkę z tyłu domu, żeby wpuścić wieczorny wietrzyk. Taką w każdym razie miała nadzieję. W południowej
Kalifornii w dzień potrafiło być gorąco jak w piecu, ale był to suchy upał, wieczory zaś
12
bywały niesłychanie piękne. Boże, pomyślała sobie w duchu, co ja bym dała za uczciwe patio i o połowę mniej
wilgoci! Zwalczywszy nagły przypływ żalu z powodu przeprowadzki, odciągnęła lepiącą się do skóry bluzkę i
wpuściła pod nią dla ochłody trochę powietrza, po czym jeszcze raz wrzasnęła imię męża.
W odpowiedzi usłyszała pod stołem jakiś chrobot. Przestraszona, odwróciła się gwałtownie i wypowiedziała
ulubione przekleństwo: „A niech to wszyscy diabli!" Pod stołem w kuchni zobaczyła Wielkiego Pecha,
rodzinnego czarnego labradora. Ze skruszoną miną leżał przy dziesięciofuntowej paczce psiej karmy, którą
właśnie splądrował. Po podłodze potoczyły się chrupiące granulki.
— Wynocha! — zakomenderowała.
Wielki Pech znał reguły gry równie dobrze jak chłopcy, więc bez wahania wyskoczył spod stołu. Wpadł w
poślizg, szukając drogi ucieczki, skołowany, bo nieoczekiwanie znalazł się na zupełnie obcym terenie. Przybył
tu ledwie wczoraj wieczorem, nie miał więc czasu na opanowanie tutejszych wyjść awaryjnych. Zawrócił
najpierw w jedną stronę, potem w drugą, machając z lekka nisko spuszczonym ogonem, aż wreszcie Gloria
przytrzymała mu wahadłowe drzwi wiodące na korytarz. Pies wypadł przez nie jak strzała i popędził korytarzem
w kierunku wyjścia z domu. Ona sama ruszyła za nim, otworzyła mu drzwi wyjściowe, a kiedy znalazł się na
zewnątrz, krzyknęła:
— Idź poszukać chłopców!
Odwróciwszy się, wypatrzyła wyciągniętego wdzięcznie na schodach wielkiego czarnego kocura. Philip nazwał
zwierzaka Hemingway, ale wszyscy wołali nań Ernie. Zaczynała powoli tracić nerwy, złapała więc kota i
wystawiła za próg.
— Ty też wynocha! — warknęła, zatrzaskując za nim drzwi.
Ernie był okrzepłym w bojach weteranem tego rodzaju rodzinnych wybuchów, zatem przyjął to z taką
godnością, jaką są w stanie osiągnąć tylko brytyjscy ambasadorzy, biskupi Kościoła episkopalnego i kocury.
Rozejrzał się po ganku, wyszukał nasłonecznioną łatkę podłogi i tam ułożył się do drzemki.
Gloria natomiast wróciła do kuchni, nadal wołając męża.
13
Ignorując chwilowo bałagan pozostawiony przez Wielkiego Pecha, opuściła kuchnię i przeszła się po kuchennej
werandzie. Obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem wysłużoną pralkę i suszarkę. Już wcześniej doszła do wniosku,
że nie obejdzie się bez wizyty w domu handlowym, ponieważ opanowało ją ponure przeświadczenie, że owe
dwa urządzenia tylko czekają, by pożreć każdą sztukę odzienia, jaką w swojej naiwności mogłaby do nich wło-
żyć. Miała nadzieję, że sprowadzenie nowych zajmie nie więcej niż kilka dni. Przystanęła na chwilę przed
wyblakłą, wystrzępioną sofą, która zajmowała sporą część przestrzeni kuchennej werandy, i do swojej listy
zakupów u Searsa dodała w duchu zestaw werandowych mebli.
Otwarła zewnętrzne drzwi z siatki i zeszła po schodkach na podwórze za domem — rozległa połać nagiej ziemi,
wyznaczana z jednej stony przez dom, rząd starych jabłoni po lewej, walący się garaż po prawej i równie
zrujnowaną stodołę naprzeciwko — dobre pięćdziesiąt metrów od domu. W pobliżu stodoły wypatrzyła wreszcie
męża, który rozmawiał właśnie z córką. Wciąż wygląda jak profesor z I vy League — pomyślała — z tymi
wolno postępującymi zakolami, siwiejącymi włosami i intensywnym spojrzeniem brązowych oczu. Ale miał też
uśmiech, od którego topniało w człowieku serce, dzięki któremu wyglądał czasem jak chłopiec. Gloria
zauważyła, że jej pasierbica, Gabrielle, przechodzi właśnie jeden ze swych rzadkich, acz intensywnych ataków
dąsów, rozważała więc przez chwilę, czy nie zawrócić i nie zostawić ich samych. Wiedziała, że Phil właśnie
poinformował Gabbie, iż ta nie może mieć tego lata swojego konia.
Gabbie stała z ramionami splecionymi ciasno na piersi, ciężar ciała przerzuciła na lewą nogę — poza typowa dla
nastolatek, którą swego czasu Gloria i inne ponaddwudziestoletnie aktorki musiały naśladować, ryzykując
wywichnięcie stawów. Przez krótką chwilę Gloria podziwiała urodę pasierbicy. Kiedy się pobrali, Phil był
właśnie u szczytu kariery, a Gabbie pozostawała pod opieką babki ze strony matki i uczęszczała do jakiejś
prywatnej szkoły w Arizonie. Ojca i jego nową żonę widywała tylko na Boże Narodzenie, Wielkanoc i przez
dwa tygodnie lata. Po śmierci babki zamieszkała z nimi. Gloria lubiła Gabbie, jednak
14
nie było łatwo im się porozumieć, a teraz miała okazję obserwować, jak dziewczyna o zmiennych nastrojach
przeistacza się w piękną kobietę. Nagle doznała ukłucia żalu oraz lekkiego poczucia winy, że ona i Gabbie być
może już nigdy się ze sobą nie zżyją. Odłożyła na bok chwilowy niepokój i podeszła bliżej.
— Słuchaj, skarbie — mówił Phil — to potrwa jeszcze tydzień lub dwa, a potem zagroda zostanie naprawiona i
będzie można pomyśleć o wypożyczeniu jakichś koni. Wtedy ty i chłopcy będziecie mogli sobie jeździć, kiedy
tylko zechcecie.
Gabbie odgarnęła długie jasne włosy, przymrużyła brązowe oczy. Glorię uderzyło, jak bardzo dziewczyna
przypomina swoją matkę, Corinne.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego nie możemy przywieźć z domu Bumpera, ojcze. — Słowo „ojcze" wymawiała
w ten charakterystyczny dla młodych dziewcząt sposób, mający podkreślić, że dawno straciły wszelką nadziej ę,
iż kiedykolwiek zostaną zrozumiane. — Pozwoliłeś chłopakom przywieźć tego niedorozwiniętego psa, sam też
wziąłeś Erniego. Słuchaj, jeśli chodzi o pieniądze, to przecież zapłacę. Dlaczego musimy wypożyczać jakieś
głupie konie od farmerów, kiedy w Kalifornii nie ma kto jeździć na Bumperze?
Gloria zdecydowała, że czas przejąć dowodzenie — podchodząc bliżej, włączyła się do rozmowy.
— Przecież wiesz, że tu nie chodzi o pieniądze. Dzwonił Ned Barlow i powiedział, że w zeszłym tygodniu jeden
z koni wpadł w panikę na pokładzie i że musieli w końcu go uśpić, bo stanowił zagrożenie dla załogi i jeźdźców.
Ned przez to o mało co nie stracił i drugiego konia. Towarzystwo ubezpieczeniowe kazało mu zamknąć interes,
dopóki nie uporządkuje bałaganu. Do tego minął już pierwszy tydzień czerwca, a Ned twierdzi, że minie ze
cztery lub pięć tygodni, zanim uda mu się znaleźć odpowiedni wóz i kierowcę, potem kolejny na samo
przewiezienie konia, jeśli brać pod uwagę wszystkie konieczne postoje. Kiedy Bumper tu w końcu trafi, ty
będziesz się już zbierać do wyjazdu na uniwersytet. Będziesz musiała wysłać go z powrotem, żeby był na
miejscu, kiedy wrócisz do szkoły i będziesz chciała pojeździć. Czy mam mówić dalej? Posłuchaj, Gabbie,
15
już Ned dopilnuje, żeby o niego zadbali l żeby ktoś na nim jeździł. Zobaczysz, że będzie czekał na ciebie w
dobrej formie, kiedy tam wrócisz.
— Oooch! —jęknęła z irytacją Gabbie. — Nie wiem, dlaczego musieliście mnie wlec na tę farmę! Mogłam
spędzić wakacje z Ducky Summers. Jej rodzice już się zgodzili.
— Przestań marudzić — rzucił ostro Phil, lecz po jego minie widać było, że żałuje swego tonu.
Tak samo jak jej matka, Gabbie instynktownie wiedziała, jak mu dopiec, nawet się zbytnio przy tym nie
wysilając. Różnica między nimi polegała na tym, że Gabbie korzystała z tej umiejętności rzadko, zaś Corinne —
regularnie.
— Słuchaj, skarbie, przykro mi, ale nie lubię Ducky i tych jej modnych przyjaciół. To smarkacze, którzy
dysponują zbyt wielką ilością pieniędzy i czasu, a nie mają na spółkę nawet uncji zdrowego rozsądku. A do tego
mama i tato Ducky są teraz gdzieś w Europie. — Posłał żonie znaczące spojrzenie. — Wątpię, czy mają pojęcie,
kto ostatnimi czasy sypia w ich domu.
— Słuchaj, wiem, że Ducky ma w głowie fiu bździu i co dwadzieścia minut nowego chłopaka, ale przecież
potrafię o siebie zadbać.
— Wiem, że potrafisz, skarbie — odparł Phil — ale dopóki nie skończysz szkoły, musisz znosić ojcowskie
prerogatywy. — Dotknął dłonią jej policzka. — I tak pewnie zaraz ukradnie mi cię jakiś facet, Gabbie. Nigdy nie
mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Pomyślałem, że moglibyśmy urządzić sobie takie rodzinne lato.
Gabbie westchnęła z rezygnacją i pozwoliła ojcu na lekki uścisk, lecz widać było, że nie jest zadowolona. Gloria
doszła do wniosku, że czas zmienić temat.
— Ludzie, przydałaby mi się pomoc. Dobre wróżki od przeprowadzek ogłosiły strajk, więc nasze pudła nie
rozładują się same.
Phil posłał żonie uśmiech, Gabbie zaś wydała z siebie cierpiętniczy jęk i powlokła się ciężko w stronę domu.
Kiedy weszła po stopniach werandy, Phil odezwał się:
— Zapewne jej nie doceniam, ale wciąż prześladowały mnie
16
wizje, że będę musiał lecieć z powrotem, żeby ją wykupić z aresztu za posiadanie narkotyków.
— Albo żeby załatwić jej pierwszą aborcję? — podsunęła Gloria.
— To pewnie też. Chciałem powiedzieć: jest już na tyle dorosła.
— Już od kilku lat, kolego — odrzekła Gloria, wzruszając ramionami. — Ja w jej wieku nie byłam, ale mnie
wychowywały w bojaźni Bożej zakonnice od świętej Genoweiy.
— No cóż, mam nadzieję, że wykaże w tych sprawach trochę rozsądku. Spodziewam się, że już raczej za późno
na poważne rozmowy ojca z córką.
— Jeśli sądzić po tym, jak wypełnia sobą dżinsy, to o jakieś sześć lub siedem lat za późno. A poza tym, to nie
twój interes, chyba że sama zapyta o radę.
Phil roześmiał się, lecz nie całkiem wesoło.
— Tak, pewnie tak.
— Wyrazy współczucia, stary. Ciężko stać się od razu rodzicem nastolatka. Niemniej, w ciągu ostatnich dwóch
lat spisywałeś się wcale przyzwoicie.
— Tobie też nie jest łatwo — odbił piłeczkę. Posłała mu wesoły uśmiech.
— A pewnie. Nie jestem jej matką, a poza tym samajeszcze pamiętam, jak to jest mieć naście lat. Słuchaj, jeśli
ktoś zaraz mi nie pomoże przy tych pudłach, Gabbie nie będzie tu jedyną osobą, która ciska się na wszystkie
strony. Kiedy odliczyć wojownicze bliźniaki, klauna w przebraniu psa i przemądrzałego dachowca, zostajemy ja,
ty i Panna Amazonka z Encino.
Phil zachmurzył się nieznacznie. Z przebłyskiem troski w ciemnych oczach zapytał:
— Czyżbyś zaczynała żałować, że się przeprowadziliśmy? Gloria zawahała się, zastanawiając się w duchu, czy
powinna
podzielić się z Philem swymi wątpliwościami. Jednak zaraz doszła do wniosku, że tęsknota za starym domem
minie, kiedy się zadomowią i nawiążąnowe znajomości, więc odpowiedziała:
— Nie, nie bardzo. To tylko przez to rozpakowywanie. — I zaraz zmieniła temat: — Jakąś godzinę temu
dzwonił Tommy.
17
— I co tam nowego u superagenta? Kolejna propozycja do filmu? — spytał żartobliwie.
— Nie. — Kuksnęła go w żebra. Tommy Raymond był jej agentem, kiedy pracowała w teatrze off-Broadway, a
potem w Hollywood. Gdy wyszła za Phila, rzuciła aktorstwo, ale przez wszystkie te lata Tommy pozostawał z
nią w kontakcie, a ona zaliczała go do swych nielicznych bliskich przyjaciół z branży. — Zadzwonił, żeby mi
powiedzieć, ze Janet White wystawia jesienią sztukę na Broadwayu. Wznawiają Kres długiej drogi.
— Znów cię świerzbi? Uśmiechnęła się.
— Już nie, odkąd sztuka, w której grałam ostatnio, zrobiła klapę w Hartford. — Phil wybuchnął śmiechem.
Gloria nie zrobiła wielkiej kariery ani w Nowym Jorku, ani w Hollywood, gdzie się poznali. Phil jednak zaczął
nazywać ją„laureatką Oskara", co wkrótce stało się ich rodzinnym żartem. Nie żałowała dokonanego wyboru,
nie była zbyt żądna sławy, ale od czasu do czasu tęskniła za teatrem, za wyzwaniem, jakie stawiała przed nią
praca, i za koleżeńską atmosferą za kulisami. — Tak czy owak, mamy zaproszenie na premierę.
— Smoking z wypożyczalni i cała reszta, jak przypuszczam. Parsknęła śmiechem.
— Ja też tak przypuszczam. Zakładając, ze Janet przeżyje najazd z prowincji. — Ciągnąc męża za rękaw,
dodała: — Chodź, przystojniaku, pomóż mi. Kiedy już się uporamy z bałaganem, możesz skoczyć po obiad do
McDonalda albo Pułkownika, a gdy dzieci pójdądo łóżek, wyszoruję ci plecy i pokażę kilka sztuczek, których
nie nauczyłam się u dobrych siostrzyczek od świętej Genowefy.
Phil pocałował ją w policzek i mruknął:
— Tak jak się spodziewałem. Poskrobiesz lekko z wierzchu grzeczną katolicką irlandzką pensjonarkę, a
znajdziesz pod spodem rozpustną staruchę.
— Coś się nie podoba?
— Ależ skąd — odparł, całując jaw szyję. Przytuliwszy go, Gloria wetknęła mu rękę pod ramię i razem
pomaszerowali w stronę starego budynku, który odtąd miał być ich domem.
18
Sean i Patrick maszerowali wzdłuż niewielkiego strumyka, lawirując wśród skał w ślad za drobnymi strużkami
wody. Koryto pogłębiło się znacznie, a Sean, jako ten ostrożniejszy, przestrzegł:
— Lepiej wejdźmy na górę. — Wskazał ręką na wznoszący się po prawej brzeg.
W tej właśnie chwili korytem strumienia — z wywieszonym czerwonym ozorem i ogonem majtającym dziko na
powitanie — przybiegł pędem ku nim Wielki Pech. Okrążył chłopców, potem zaczął obwąchiwać ziemię.
— Czemu? — zapytał Patrick, który miał w głębokiej pogardzie wszystko, co choć trochę przypominało
ostrożność.
— Bo moglibyśmy tam utknąć — odparł Sean, wskazując ręką miejsce, gdzie koryto opadało gwałtownie w
niewielką kotlinkę. Głos chłopca brzmiał cienko i niepewnie na tle wesołego bulgotania wody. — Poza tym,
mama kazała nam nie odchodzić daleko.
— Nie bądź głupi, ona zawsze mówi takie rzeczy — zabrzmiała odpowiedź Patricka, a on sam szarpnął za ucho
Wielkiego Pecha i ruszył z biegiem strumienia. U paska zwisała mu na rzemyku rękawica łapacza, a czapka
Angelsów tkwiła zawadiacko na głowie. Na ramieniu niósł kij Louisville Slugger w taki sposób, w jaki żołnierze
zwykle dźwigaj ą karabin. Sean zawahał się chwilę, potem ruszył za bratem, starając się utrzymać na głowie
sfatygowaną czapeczkę Padresów. Może i byli bliźniakami, ale Seanowi jakoś brakowało tej naturalnej pewności
siebie, jaką wykazywał Patrick, a wrodzona nieśmiałość pozbawiała go także gracji, sprawiając, że częściej
ślizgał się po kamieniach i żwirze.
Sean potknął się i wylądował twardo na tyłku. Pozbierał się na nogi, a całą złość wywołaną upadkiem skierował
przeciwko bratu. Otrzepał się z kurzu i zaczął ostrożnie pokonywać stromy spadek koryta. Na poły zlazł, na poły
ześliznął się po pochyłości, przez cały czas mocno dzierżąc w lewej ręce rękawicę i piłkę baseballową. Kiedy
dotarł na dno kotlinki, po Patricku nie było już
19
śladu. Strumyk wykonywał w tym miejscu ostry zakręt, ginąc z oczu po prawej stronie.
— Patrick? — wrzasnął Sean.
— Tutaj — dotarła do niego odpowiedź. Sean pospiesznie ruszył w tę stronę, minął zakręt i stanął tuż obok
brata.
W takich właśnie chwilach chłopcy potrafili się porozumiewać bez słów. Bezgłośnie doszli do zgodnego
wniosku:
„Strasznie tutaj".
Przed nimi przycupnął stary kamienny mostek, który rozpinał się nad strumieniem, tak by wydeptana tam
ścieżka mogła ciągnąć bez przeszkód swą wędrówkę przez las. Nawet kamienie, z jakich go wzniesiono,
wydawały się jakoś sfatygowane i wymęczone, jakby ze wszystkich sił opierały się takiemu ułożeniu i ugięły się
dopiero przed brutalną siłą. Każdy kamień porastał dziwny czarnozielony mech — dowód na obecność zła tak
zgubnego, że swym trującym wyziewem zatruwało znajdujące się dookoła kamienie. Po obu brzegach zarośnięte
krzewami aż do samej linii wody wejście pod most ziało ku nim jak czarna, głęboka czeluść. W ciemnościach
pod łukiem mostu nie było widać nic z wyjątkiem mniejszego kręgu światła po drugiej stronie. Wyglądało to tak,
jakby światło zatrzymywało się u granic mostu i wolno mu było świecić dopiero, kiedy minęło te granice.
Chłopcy wiedzieli, że w tych ciemnościach znajduje się czyjeś leże. W ponurym mroku pod mostem coś się
czaiło. Coś niedobrego.
Wielki Pech spiął się nagle i zaczął warczeć, jeżąc sierść na grzbiecie. Patrick złapał go za obrożę w chwili, gdy
miał rzucić się pod most.
— Nie! —krzyknął, kiedy pies pociągnął go za sobą. Wielki Pech natychmiast stanął, choć skamlał, żeby go
puścić.
— Lepiej wracajmy — rzucił Sean. — Niedługo będzie obiad.
— Tak, obiad — zgodził się Patrick, który przekonał się, że trudno mu oderwać wzrok od czarnej czeluści pod
mostem. Wycofywali się krok za krokiem. Wielki Pech z niechęcią usłuchał Patrickowego rozkazu i szedł razem
z nimi, najpierw skamląc z podkulonym ogonem, potem szczekając.
20
— Hej! — Zza pleców dobiegł ich czyjś krzyk. Chłopcy aż podskoczyli z przestrachu, tracąc na chwilę dech.
Patrick przywarł mocniej do obroży Pecha, a labrador zawarczał i okręcił się, by bronić chłopców, ale zarazem
zbił Patricka z nóg.
Patrick poleciał przed siebie, a Sean rzucił się psu na kark, żeby powstrzymać atak na nieznajomego, który
pojawił się za ich plecami.
Mężczyzna wyciągnął ku nim obie ręce na znak, że nie ma żadnych złych zamiarów. Wielki Pech wyrywał się ze
wszystkich sił.
— Przestań! — krzyknął Sean. Pies cofnął się, wciąż warcząc na obcego.
Bliźniacy zmierzyli nieznajomego wzrokiem. Był młody, choć oni nie określiliby go w ten sposób, gdyż dla
ośmiolatka każdy powyżej osiemnastki to już dorosły.
Mężczyzna z kolei przyglądał się bliźniakom. Obaj mieli kędzierzawe, brązowe włosy wystające spod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • Linki

    Strona Główna
    Norton Andre - Świat Czarownic Opowieści - Opowieści ze Świata Czarownic tom 2, E-booki, Świat Czarownic
    Norton Andre - Świat Czarownic Opowieści - Świat magii czarownic opowiadania, E-booki, Świat Czarownic
    Nienacki Z. - (05) Pan Samochodzik i Templariusze, e booki, Nienacki - Pan samochodzik
    Nora Roberts - Miasteczko Innocente, E-booki, Nora Roberts
    Nora Roberts - Zrodzona z lodu, E-booki, Roberts Nora
    Nora Roberts - Noc na bagnach Luizjany, E-booki, Nora Roberts
    Norton Andre - Świat Czarownic 20 - Wygnanka, E-booki, Świat Czarownic
    Norton Andre - Świat Czarownic 07 - Strzeż się sokoła, E-booki, Świat Czarownic
    Norton Andre - Świat Czarownic 15 - Gryf w chwale, E-booki, Świat Czarownic
    Nowak Czy dyskurs transseksualistyczny, Gender, Transseksualizm
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imikimi.opx.pl