[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ANDRE NORTON
Zwierciadło Przeznaczenia
(Przekład Wojciech Szypuła)
Rozdział Pierwszy
Pokój był długi, nisko sklepiony i czasem zdawał się zmieniać rozmiary, choć może był to tylko efekt bujnej wyobraźni osób przekraczających jego próg.
Zarządzająca nim gospodyni musiała odznaczać się niewiarygodnym umiłowaniem porządku, skoro udało jej się zapanować nad wszechobecnym chaosem. W szafach i szafkach znajdowały się pudełka, słoiki i gliniane pojemniczki, których policzenie wymagałoby iście anielskiej cierpliwości. Podzielone na przegródki szuflady wypełniały zapasy suszonych ziół - liści, kwiatów, korzeni i łodyżek oraz znacznie cenniejsze paczuszki ziela sprowadzone specjalnie z odległych krain.
Ustawiony pośrodku komnaty podłużny stół zajmowały najróżniejszych rozmiarów flakony i butelki. Ich zatyczki miały kształty groteskowych głów, z których część z pewnością nie należała do ludzi, a niektóre przypominały prawdziwe bestie - próżno by takich istot szukać w przyzwoitym domku z ogródkiem.
Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wydawało się mroczne i ponure. Dopiero gdy wzrok przywykł już do jego rozmiarów, można było dostrzec światło, które wbrew prawom natury zdawało się skupiać nad głowami krzątających się po pokoju istot - dwóch i pół istoty, dokładniej mówiąc. Jako ową połówkę można było potraktować ogromnego, szarego kocura, siedzącego na stole nieruchomo niczym otaczające go butelki. Przypominał nadzorcę, bacznie obserwującego podległą mu pracownicę.
Dziewczyna zaś sumiennie wykonywała wyznaczone zajęcie, rytmicznie poruszając dłonią. Kasztanowe włosy, zaplecione w grube warkocze, okalały bladą twarz o ostrych rysach, na której w tym momencie malowało się całkowite skupienie. Znoszoną bladozieloną tunikę przewiązała w talii roboczym pasem ze specjalnymi węzłami i kieszonkami na noże i inne narzędzia. Pod luźną szatą rysowało się szczupłe, dziecięce jeszcze ciało.
Twilla, uczennica Huldy Wiedzącej, na chwilę oderwała się od pracy i obejrzała uważnie maleńkie pokrowce okrywające koniuszki palców jej prawej dłoni. Odłożyła srebrzysty dysk na kolana i zdjęła osłonki, które były już prawie zupełnie przetarte. Ze stosu piętrzącego się na krawędzi stołu wybrała nowe, włożyła i umocowała solidnie, po czym wróciła do przerwanej roboty, rytmicznymi, niezmiennymi ruchami polerując powierzchnię dysku.
W górę, w dół, w tył i wprzód,
Słońca blask, nocy chłód.
Moje ciało, moja krew,
Moc odpowie na ten zew.
Choć mogły to być słowa zwykłej dziecinnej wyliczanki, zajęcie Twilli miało niewiele wspólnego z zabawą; z uwagą, rytmicznie powtarzała wersy wiedząc, że nie wolno jej się pomylić - tak jak pod żadnym pozorem nie wolno przerywać codziennego rytuału polerowania zwierciadła.
Według strażnika przytułku miała nie więcej niż osiem lat i była jednym z wielu ludzkich śmieci, jakich pełno w każdym porcie, kiedy okazało się, że Wiedząca szuka służącej; niewielu mieszkańców Varvadu chciałoby, by ich córki szkoliły się w tak niewdzięcznym fachu. Mimo młodego wieku Twilla zdążyła już nauczyć się podejrzliwości, ostrożności i pamiętania o tym, że nigdy nie wolno się odsłaniać; poznała surowe prawo decydujące o przetrwaniu. A jednak nie cofnęła się ani o krok, gdy Hulda, w długim, trzepoczącym na wietrze płaszczu wyglądająca jak drapieżne ptaszysko, wybrała ją spośród pięciu przedstawionych jej dziewczynek. Hulda nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała troskliwej matki: była chuda, wysoka, miała poznaczoną bruzdami twarz i ostry głos osoby przywykłej do okazywania jej posłuszeństwa. Ale Twilla, z trudem nadążająca za swoją nową panią, i tak cieszyła się, że to właśnie ona została wyrwana z przytułku.
Podczas dziesięciu lat spędzonych u Huldy dziewczyna wiele razy czuła wdzięczność wobec wszelkich mocy, które nad nią czuwały, za to, że pozwoliły jej tu trafić. Cały czas upływał jej na nauce i sprawdzianach, a uczyła się chętnie - chłonęła wiedzę tak, jak wycieńczony wędrowiec na pustyni łapczywie pije wodę z cudem odnalezionej studni.
Wiedząca częstokroć powtarzała, że na poznanie jej fachu nie wystarczyłoby całego ludzkiego żywota. Sama wciąż się uczyła, stopniowo zyskując coraz większą moc. Twilla była przy niej ledwie początkującą uczennicą, ale i tak umiała już czytać, pisać, znała na pamięć najważniejsze arkana sztuki i właściwości niezliczonych ziół; wiele razy towarzyszyła swej nauczycielce podczas odbierania porodów i w ceremonii uwalniania duszy, aż niezbędne umiejętności weszły jej w krew, mimo iż ani razu nie miała okazji wykorzystać ich samodzielnie.
Jednakże to, czym zajmowała się w tej chwili, będzie jej własnym dziełem. Mniej więcej przed trzema miesiącami Hulda pokazała jej okrągłe lustro, matowe niczym pokryta mgiełką szyba. Tylną ściankę z zielonkawego metalu pokrywały skomplikowane wzory, symbole i niewyraźne wizerunki stworów, które zdawały się wyzierać spomiędzy wiążących je linii. Wiedząca pozostawiła dokończenie pracy Twilli - dziewczyna miała wypolerować górną płaszczyznę zwierciadła. Przesuwała po srebrzystym metalu palcami w jedwabnych pokrowcach. Osłonki, nasycone wcześniej ziołowymi wywarami, wydzielały podczas pracy rozmaite zapachy - jedne miłe, inne przykre, ale wszystkie należało zaakceptować jako nieodłączną część zadania.
Choć Twilla była skoncentrowana wyłącznie na swej pracy, kątem oka zauważyła, że kot, który do tej pory badawczo się jej przyglądał, nagle zerwał się na równe nogi i zwrócił ku drzwiom, znajdującym się za plecami dziewczyny. Jego żółte źrenice zwęziły się, ogon nastroszył, a z gardła dobył się niski pomruk gotującego się do walki drapieżnika. Na ten sygnał Hulda odwróciła się od kominka, gdzie metodycznie mieszała zawartość małego kociołka. Obrzuciła Szarego bacznym spojrzeniem, odsunęła naczynie znad ognia i odwiesiła je na hak. Wytarła kościste dłonie w ścierkę przypiętą do fartucha, po czym zwróciła się w stronę drzwi.
Dłoń Twilli zatrzymała się w pół gestu na srebrzystej powierzchni zwierciadła. Dziewczyna spojrzała na Huldę. Przez grube ściany domu z trudem docierał gwar portu, ale Hulda, tak jak kot, nie potrzebowała wzroku ani słuchu, by wyczuć, że będą kłopoty. Kłopoty? Złowrogie ciarki przebiegły Twilli po plecach. Wsunęła zwierciadło do worka, zaciągnęła zamykający go sznurek i zawiesiła na szyi, ukrywając pod luźnym ubraniem. Zdjęła z palców zużyte pokrowce, zebrała poprzednie i wrzuciła wszystkie do szerokiego słoja. Zamknęła też pokrywę pudełka, w którym trzymała świeże osłonki.
Tymczasem nic się nie działo, nikt nie zastukał do drzwi...
W tym momencie rozległo się łomotanie. Hulda podniosła rękę i strzeliła palcami, zaskakując Twillę - dziewczynka nie przywykła, by Wiedząca używała mocy, gdy były same. Sztaba wyskoczyła z uchwytów i drzwi otworzyły się do wewnątrz tak gwałtownie, że mężczyzna, który miał znowu w nie uderzyć, wpadł do środka, potknąwszy się na progu. Wyprostował się i zamrugał oczami jak ktoś, kto nagle przechodzi ze światła w mrok nocy, ale po chwili pokój pojaśniał i kobiety mogły się dokładniej przyjrzeć przybyszowi.
- Harhodge - Hulda zwróciła się do gościa po imieniu i Twilla rozpoznała w nim jednego z sąsiadów. Dwa tygodnie temu urodził mu się syn - poród odbierała Hulda i wbrew krakaniu ludzi, którzy nie dawali żonie Harhodge'a żadnych szans, uratowała i ją, i dziecko.
- Wiedząca - Harhodge oddychał ciężko, jak człowiek zmęczony po długim biegu. - Idą tu, posuwają się Aleją Guntera w stronę Gryfalcon. Nie udało im się zebrać wymaganej liczby i teraz zgarniają wbrew prawu.
Twilla skurczyła się na krześle. Harhodge nie musiał niczego więcej wyjaśniać - obie kobiety wiedziały, o co chodzi. Polowanie na dziewczęta! Od pięciu lat zwyczaj ten obowiązywał w porcie, podobnie zresztą jak na wsi i w dwóch pozostałych dużych miastach Varslaadu. Ofiarą łowców mogła paść każda zdrowa, niezamężna i nie zaręczona dziewczyna.
Cały proceder był legalny - Rada zatwierdziła prawo, a król nadał mu moc swoim podpisem. Mieszkańcy Dalekiego Kraju potrzebowali żon, więc ich rodzinne strony musiały dostarczać kandydatek. Kobiety z rodów szlacheckich nie miały się czego obawiać, ale wszystkie dziewczyny niskiego stanu mogły zostać zabrane od rodziny, z domu, i wysłane daleko za góry, by poślubić jakiegoś obcego mężczyznę. Jedyną ochronę zapewniały formalne zaręczyny, potwierdzone stosownym dokumentem, złożonym w ratuszu. Co doprowadziło do powstania takiego prawa? O tym mieszkańcy Varslaadu ledwie odważali się szeptać: ponoć osadnikom, którzy wytwarzali produkty niezbędne dla istnienia kraju, groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, dopóki nie znaleźli sobie małżonki. Plotka brzmiała tak niewiarygodnie, że powinna budzić powszechne lekceważenie, ale nikt nie odważył się z niej śmiać.
Varslaad, z ziemią zniszczoną przez odkrywkowe kopalnie rud, które dawały mu bogactwo i stanowiły gwarancję bezpieczeństwa, potrzebował nowych terenów pod uprawy. Podczas ostatniej zimy chłopi pozbawieni roli chłopi i niedożywieni górnicy zbuntowali się przeciw takiemu stanowi rzeczy. Na zachodzie zaś ziemia była żyzna - wysłane za góry karawany przywoziły takie ilości ziarna i innej żywności, że ludzie gromadzili się tłumnie na trasie ich przejazdu, by podziwiać owe bogactwa.
Polowania na dziewczęta trwały, a liczba potencjalnych ofiar była ograniczona. Każdej rodzinie wolno było odebrać tylko jedno dziecko, a córki na wpół zagłodzonych chłopów i górników uważano za zbyt słabe, by przeżyły trudy wędrówki.
- Twilla jest moją czeladniczką - Hulda przerwała milczenie.
- Wiedząca, podobno Skimish przedstawił w miejskim archiwum notatkę, z której wynika, że Twilla trafiła do ciebie z przytułku i nigdy nie była prawdziwą uczennicą. Nie ma rodziny, która mogłaby się o nią upomnieć. Poza tym - Wiedząca, nie wiń mnie za to - są tacy, którzy opowiadają się przeciwko tobie. Oczywiście nie występują jawnie, ale ich słowa trafiają na podatny grunt. Twierdzą, że parasz się niebezpiecznym fachem i członkowie Rady powinni mieć na ciebie baczenie. Jeśli teraz im się sprzeciwisz, będzie to woda na ich młyn.
Twilla przesunęła koniuszkiem języka po wargach. Zdawała sobie sprawę, że ludzie dysponujący taką mocą jak Hulda zawsze będą budzić lęk, a czasem wręcz nienawiść innych, niezależnie od tego, ile dobra mogą uczynić. Piekarz miał rację...
Wstała z krzesła i stanęła przed Hulda.
- Pan Harhodge mówi słusznie, pani. Nie chcę, byś przeze mnie utraciła wszystko, co zdołałaś osiągnąć. Jestem dzieckiem z sierocińca i nie mam krewnych, którzy by o mnie pamiętali. Wiesz, co w Varvadzie myśli się o takich jak ja. - Głos dziewczyny zadrżał przy ostatnich słowach, ale nie zmieniła zdania: zawdzięczała Huldzie zbyt wiele, by teraz sprowadzić na nią zło.
Hulda skinęła ręką i dziewczyna podeszła bliżej. Wiedząca chwyciła jej dłoń w swoją i zaczęła wpatrywać siew nią badawczo, jakby szukając odpowiedzi napytanie o przyszłość.
Dzięki temu dotknięciu Twilla wyczuła, jak ciało Huldy napina się, kiedy jej pani przemówiła.
- Trzeba być posłusznym wezwaniu mocy i odejść, jeśli tak każe. Nie można płynąć pod prąd, zaprzeczając jego sile. Nie sądziłam, że stracę... - Podniosła głowę i spojrzała wprost w oczy Twilli. - Jeśli tak ma się stać, nie możemy temu zapobiec. Byłaś dla mnie niemal jak córka, ale teraz nasze drogi rozdzielają się. I jeśli przyjdą cię zabrać... - tu w oczach Wiedzącej błysnął ogień, a jej usta odsłoniły zęby w złowieszczym grymasie. - Przekonają się, że to oni zrobili nie najlepszy interes. Weź to, co masz przy sobie i użyj, jak nakaże ci sumienie. Być może kiedyś uratujesz w ten sposób życie swoje lub cudze. Jesteś wyszkoloną uzdrowicielką, więc powinnaś mieć dobrą pozycję. Używaj swej wiedzy najlepiej, jak potrafisz.
W tej samej chwili z zewnątrz dobiegł ich stukot podkutych butów i turkot kół na bruku. Hulda skinęła dłonią w stronę znajdujących się za plecami Harhodge'a drzwi, a one zamknęły się bezdźwięcznie, odcinając ich od świata.
- Panie Harhodge - odezwała się Hulda sztywno. - Przybyłeś tu, aby prosić o miksturę nasenną dla żony.
Zrobiła dwa kroki w kierunku podłużnego stołu, przesuwając ręce nad kolumną butelek. Harhodge przytaknął szybkim skinieniem głowy, a uwolnione spod czapki pasma słomkowożółtych włosów opadły mu na czoło. W jego oczach Twilla dostrzegła narastający lęk, strach kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Następnym gestem Hulda zapędziła dziewczynę do pracy. Twilla zawiesiła więc znowu kociołek nad ogniem, wyjęła drugą, drewnianą łyżkę z uchwytu i zaczęła mieszać zawartość garnka, jakby była to dla niej najważniejsza czynność pod słońcem.
Ledwie Hulda odnalazła właściwą buteleczkę i podsunęła ją Harhodge'owi, rozległo się natarczywe łomotanie w drzwi, a zaraz po nim następne, jakby przybysz chciał podkreślić, że się niecierpliwi. Kot, jak smuga dymu, zniknął w ciemnym kącie. Hulda z flakonem w ręce podeszła do drzwi, odsunęła zasuwkę i stanęła twarzą w twarz z obcym.
Mężczyzna nie był nawet średniego wzrostu i może właśnie z tego powodu nosił się z arogancją prowincjonalnego szlachciury, który dopiero niedawno przybył do miasta. Wydatną, wystającą szczękę pokrywał nie dogolony zarost, jak ślady brudnych palców na twarzy. Ubrany był w skórzaną, znoszoną, porządnie poplamioną kurtkę, na którą nałożył kirys i stalowe naramienniki, się gające mu prawie po łokcie. Hełm zsunął nieco w tył, zapewne chcąc lepiej widzieć, i obrzucił podejrzliwym, lodowatym spojrzeniem trzy osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Biegnąca ukośnie od ramienia do biodra wymięta szarfa, oznaczająca szarżę żołnierza, była w tej sytuacji zupełnie zbędna - bez wątpienia mieli przed sobą dowódcę grupy poszukiwawczej.
- Pan sobie życzy? Mam tu liczne mikstury lecznicze... - głos Huldy zmienił się nieco, brzmiał szorstko, jak głos starej kobiety. Sama Wiedząca również zdawała się kurczyć, otulając się starością niczym płaszczem.
- Pod tym dachem przebywa dziewczyna z przytułku! - warknął przybysz. - Osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa i nie jest zaręczona...
- Ale jest moją uczennicą - tym razem w głosie Huldy zabrzmiała nuta uległości.
- Pochodzi z sierocińca. Nie ma krewnych, którzy mogliby podpisać za nią dokumenty, a więc nie wiąże jej przysięga czeladnicza. Hej tam, dziewczyno, podejdź no!
Wszedł już na krok czy dwa do wnętrza komnaty i wykrzykując ten rozkaz odwrócił wzrok od Huldy, z której dotąd nie spuszczał oka.
Twilla nie spieszyła się, jakby chcąc podkreślić wagę zajęcia, które wykonywała, co, jak sądziła, było najwłaściwszym sposobem zachowania dla osoby bez reszty posłusznej poleceniom pracodawcy. Uważnie odwiesiła kociołek i odwróciła się ku drzwiom.
Pyszałkowaty dowódca oddziału omiótł ją spojrzeniem od stóp do głów, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma najlepszego mniemania o swojej nowej zdobyczy.
- Nada się.
- Jak pan sobie życzy, kapitanie - Hulda z szacunkiem pochyliła głowę. Twilla zdała sobie sprawę, że Wiedząca stara się zyskać na czasie. - Będzie gotowa, gdy przyjdzie wezwanie.
- Ma być gotowa natychmiast! - warknął żołnierz. - Tathana - nie odwrócił się, ale podniósł głos. Na jego wezwanie do wnętrza wkroczyła kobieta ubrana podobnie jak jej dowódca - miała na sobie podwójnie pikowaną skórzaną kurtę, skórzane spodnie i prawdziwe żołnierskie buty. Krótko obcięte włosy nie skrywały topornych rysów twarzy, a dwoje małych, czujnych oczu spoglądało z jeszcze większą podejrzliwością, niż czynił to dowódca oddziału.
- Tathana pójdzie z tobą, dziewczyno. Obejrzy twoje rzeczy i powie ci, co możesz zabrać. Jasne?
Twilla przytaknęła bez słowa, pozwalając, by na jej twarzy pojawił się strach - niech myślą, że jest osobą przerażoną i posłuszną.
- Twilla uczyła się na uzdrowicielką - wtrąciła Hulda. - Może ci się przydać, dobry kapitanie, jeśli pozwolisz jej zabrać torbę z ziołami...
- Niech i tak będzie, Wiedząca. Ale będziesz musiała mi objaśnić zastosowanie wszystkich rzeczy, które zabierze. Ruszaj się, dziewczyno!
Twilla wyszła przez drugie drzwi, jedną dłonią przytrzymując przy piersi lustro. Wiedziała, że Hulda mogła użyć mocy i sprzeciwić się odebraniu jej asystentki. Sam fakt, iż nie zdecydowała się na ten krok, stanowił ostrzeżenie.
Weszła po krętych schodkach na górę, do pokoiku, który przez wiele lat był jej domem i schronieniem.
- Ciepłe ubranie - wraz ze słowami doleciał ją smród nieświeżego oddechu, przesyconego wonią przetrawionego piwa, zupełnie jakby Tathana stała tuż obok. - Solidne buty. Czeka cię długa droga, znajdo.
Twilla nie odzywała się, nadal udając wystraszoną dziewczynkę. Ze stojącej u stóp wąskiego łóżka skrzyni wydobyła zimowy płaszcz i strój, który nosiła, kiedy wyprawiały się z Hulda na poszukiwanie rzadkich ziół. Na podróżny ubiór składały się wełniane spodnie uszyte z trzech warstw i kurtka przypominająca tę, którą miała na sobie jej strażniczka, choć czysta i pachnąca suszonymi ziołami, a nie zjełczałym tłuszczem i nie mytą skórą.
Odwrócona plecami do Tathany rozwiązała przepasujący suknię sznurek, zdjęła pas pełen drobiazgów i pozwoliła szatom opaść na ziemię. Została w koszuli, która dobrze skrywała zawieszone na szyi zwierciadło. Jednocześnie Twilla rozglądała się po pokoju. Na dodatkową koszulę raczej się zgodzą; z żalem spojrzała na krótki rząd książek na półce - ale nie, lepiej nie. Patrzono by na nie podejrzliwie, jak na wszystko, co pochodziło z domu Huldy. Odwróciła się, chcąc podnieść pas, ale ciężka dłoń Tathany uprzedziła ją.
- Tam, gdzie jedziesz, nie będą ci potrzebne takie rzeczy. To dobre dla wiedźm.
Dziewczyna zostawiła pas na podłodze i wyjęła ze skrzyni szarfę, którą następnie przewiązała się w talii. Uczyniła to tak szybko i sprawnie, że Tathana nie mogła zauważyć wyszytych na niej symboli, niemal całkowicie wtopionych w tło. Zwinęła zapasową koszulę i zwróciła się do strażniczki.
- Jestem gotowa - oznajmiła. Naciągnęła kaptur głęboko na twarz i wcale nie musiała udawać drżenia głosu. Wystarczyło kilka chwil, by wy gnać ją z bezpiecznego schronienia. Co ją teraz czeka?
Hulda przygotowała jej niewielki węzełek. Harhodge wycofał się tymczasem głębiej w cień komnaty, obgryzając zapuszczone paznokcie. Żołnierz stał tuż obok stołu, z niechęcią wpatrując się w podróżny worek.
- Sztuka uzdrawiania - rzekła Hulda. - Jeśli przebywając u mnie, wśród kociołków i butelek, czegoś się nauczyłaś, dziewczyno, wykorzystaj to. Ale pamiętaj - wzrok Wiedzącej przeszył dziewczynę na wylot. - To, co umiesz, powinno zostać użyte do pomocy innym i tylko w dobrej wierze. Niech cię błogosławi Nowe, Pełne i Stare - nie podniosła dłoni złożonej w znak potrójnej pieśni, ale ukryte pod płaszczem palce Twilli same ułożyły się w ten najstarszy z symboli. Pochyliła głowę jeszcze niżej, choć sądziła, że Hulda i tak wie o tych kilku łzach, które teraz napłynęły jej do oczu.
- Wiedząca, dziękuję ci za całą twoją dobroć - odparła niepewnym głosem. Tathana chwyciła ją pod ramię i odwróciła w stronę otwartych drzwi. Twilla potknęła się na progu, jakby jej stopy nie chciały wykonać tego kroku. Czuła jednak, jak wypolerowane lustro ociera się o jej drobne piersi, wciąż czerpiąc z niej siłę.
Rozdział drugi
Niezgrabny wóz podskakiwał na wybojach, zmuszając pasażerki do kurczowego przytrzymywania się wszelkich dostępnych uchwytów. W przeciwnym wypadku ryzykowały zsunięcie się z ławek na zasłaną słomą podłogę. Mimo że nadszedł już pierwszy miesiąc wiosny, wiatr, który od czasu do czasu wciskał się do środka od strony siedzącego na koźle woźnicy sprawiał, iż jadący ciaśniej opatulali się płaszczami.
Twilla złapała za brzeg wozu, broniąc się przed kolejnym, wyjątkowo gwałtownym podskokiem, ale nie zapobiegła przesunięciu się ku sąsiadce z ławki. Dziewczyna zadygotała pod wpływem dotknięcia, jakby nie życzyła sobie takiego kontaktu. - Przed trzema dniami opuścili Varvad - wozy nie mogły się poruszać zbyt szybko - ale już na kilka dni przedtem Twilla została praktycznie uwięziona wraz z kilkoma innymi ofiarami polowania. Stanowiły dziwną mieszaninę, niezwykłą nawet jak na portowe miasto, do którego ściągało wielu kupców i wędrowców.
W tym wozie jechała ich szóstka, podobnie jak w dwu pozostałych - jeden toczył się drogą przed nimi, drugi zamykał karawanę. Od chwili, gdy dziewczyny znalazły się razem, niewiele okazywały sobie przyjaźni - nazbyt się od siebie różniły. Siedząca obok Twilli Askla płakała bez przerwy, aż jej czerwone oczy zapuchły zupełnie. Zdawało się, że w tym drobniutkim ciele pozostało bardzo niewiele sił życiowych. Sądząc po porządnej, choć teraz już wymiętej sukience i oblamowanym płaszczu musiała pochodzić z dobrej rodziny - kto wie, może była córką drobnego kupca. Po drugiej stronie zajęła miejsce potężnie zbudowana rybaczka, której poplamiony solą strój wydzielał intensywną, rybią woń. Leela bynajmniej nie płakała. Gdy spojrzała na Twillę i rozciągnęła wargi w półuśmiechu, na jej ogorzałej od słońca twarzy malowała się szczera ciekawość, a nawet - ślad przekory.
- Wytrzęsą z nas flaki, zanim dojedziemy na miejsce - rzekła. - Po co facetowi w łóżku posiniaczony, zakrwawiony wór? Powinni dbać, cobyśmy przejechały góry w jednym kawałku, to dostaną za nas lepszą cenę na licytacji. Inaczej niewiele zarobią!
- Licytacji? - przez ostatnie pięć dni Twilla nasłuchała się dość plotek. - Myślałam, że to ma być loteria...
Leela mrugnęła w odpowiedzi i złapała się ręką ławki; wóz znów szarpnął gwałtownie.
- Loteria? Samper mówił co innego. To znaczy, wkładają do kubka imiona, a potem ciągną, z kim się mają ożenić. Ale żeby się dostać do tego losowania, muszą wybulić niezłą opłatę. Lord Harmond też chce trochę zarobić - no, chyba że to król zabiera pieniądze. Ale mówią, że jednej rzeczy lord pilnuje: jak już taki chłop coś wylosuje, musi się z tym pogodzić. Nic nie może zrobić, kiedy już któraś mu przypadnie.
- A jeśli dziewczyna mu się nie spodoba, kiedy się już spotkają? - spytała Twilla w napięciu. - Albo on jej?
Zdała sobie sprawę, że pochlipywanie z drugiej strony ucichło, jakby Askla przysłuchiwała się rozmowie.
Leela wzruszyła ramionami. Potężne bary, zahartowane latami pracy przy żaglu, sieciach i wiosłach, przydały wyrazistości temu gestowi.
- To ich nie obchodzi. Samper mi mówił, że jak cię któryś wylosuje, wtedy zostajesz jego żoną i już. Chyba że wcześniej dopadną nas zielone diabły.
- Zielone diabły? - rybaczka najwyraźniej stanowiła bogatsze źródło informacji niż usłyszane wcześniej plotki.
- Panienka o nich nie słyszała? Właśnie dlategośmy im potrzebne. Mam szczęście, że Samper, no, ten strażnik, jest z Vulkerow. To moi krewniacy i on mi dużo opowiedział. A jest czego posłuchać, jeżeli chcecie wiedzieć, co nas czeka. O ile dowiozą nas żywcem... - mruknęła po następnym podskoku pojazdu.
- Za górami zawsze były problemy. Pierwsi osadnicy, ci, którym zabrali ziemię pod kopalnie rudy, nie wytrzymali długo. Przeszli przez góry i zbudowali farmy. A potem, jak przyjechały wozy, to zostało tylko paru - w dodatku zupełnych wariatów, co łazili w kółko bez celu jak jakie zwierzaki głupie. No więc król wysłał żołnierzy, żeby zapolowali na to, co ich wykończyło. Żołnierze nic nie znaleźli, tylko ogromną równinę i Wielki Las, do którego nie za bardzo chcieli się pchać. Ale kapitan kazał im tam wejść - nie wiedział, co robi, bo tylko połowa wróciła, wariatów albo ślepych. Gadali coś o pięknych dziewczynach, co to je w tym lesie spotkali. I od tego czasu chłopów jakby coś ciągnęło - lezą tam, lezą i niektórzy nie wracają. A ci, co wracają, tracą rozum. Dopiero lord Harmond zauważył, że jak osadnicy są żonaci i mają własną babę w łóżku, wtedy się nigdzie nie włóczą. I tak się zaczęło przysyłanie żon - uniosła w górę szerokie, stwardniałe dłonie.
Widać było, że Leela wierzy w to, co mówi. Dla niej cała sprawa nie sprowadzała się do plotek, lecz była niezaprzeczalnym faktem. Jednak Twilla wcale nie nabrała ochoty, by stać się nagrodą w loterii dla jakiegoś chłopa i związać się z nim na całe życie. Była przecież uzdrowicielką. Niech no tylko spotka się z tym lordem Harmondem. Musi się osobiście z nim zobaczyć i wytargować własną wolność w zamian za usługi dla kolonii.
W południe wozy się zatrzymały i kazano dziewczętom wysiąść. Niektóre potykały się narzekając na zdrętwiałe nogi. Okolica oferowała niezbyt ciekawe widoki i, prawdę mówiąc, budziła grozę. Rozciągające się kiedyś wokoło niskie pagórki zostały wyrównane przez górników, którzy pracowali tu aż do wyczerpania się rudy, pozostawiając po sobie gołą, odartą z trawy ziemię, z rzadka tylko znaczoną rachitycznymi roślinami. Pustkowie przygnębiało Twillę, przywykłą do szacunku, jakim Hulda darzyła ziemię i wszystko, co ziemia rodziła. Pustynia będąca dziełem człowieka... Dziewczyna odwróciła się do niej plecami i skupiła na przeżuwaniu czerstwego chleba, od czasu do czasu pociągając z krążącej wśród towarzyszek butelki z wodą. Nawet powietrze zdawało się puste - nie latały tu żadne ptaki. Twilla przypomniała sobie, jak chodziły z Huldą na poszukiwanie ziół. Wokół Varvadu ciągnęły się świeże, nie zniszczone pola i zagajniki, wśród których wiły się liczne strumienie. Tutaj było kompletnie pusto.
Żadnych ptaków... Ale nie, jest jeden! Zrzuciła kaptur, usiłując śledzić wzrokiem ruch punkcika na niebie, ale zbyt wysoko i daleko frunął, by mogła go dłużej oglądać.
- Kończcie jeść. Jeśli któraś ma potrzebę, niech idzie na lewo - podchodząc bliżej odezwała się Tathana, bezpośrednio odpowiedzialna za grupę Twilli. - A ty - wskazała Asklę - przestań wreszcie pociągać nosem, bo przytrafi ci się coś złego! - tu pokazała dziewczynie potężną pięść. Askla cofnęła się na ten widok i natrafiła na Leelę, która objęła ją ramieniem.
- Ej, żołnierzyku, zamierzasz bić królewskie narzeczone? Tak nas przecież nazywają, nie? Poza tym to król daje nam posag.
Twarz Tathany wydłużyła się bardziej niż zwykle i nagle kobieta upodobniła się do ogara chwytającego woń w nozdrza.
- A ty, oprawiaczko ryb, uważaj, co mówisz do...
Ale przerwał jej okrzyk ze znajdującego się na przedzie wozu, więc tylko ostatni raz groźnie spojrzała na Asklę i oddaliła się w tamtym kierunku.
Leela mrugnęła do Twilli, ale ta nie odwzajemniła jej wesołości.
- Lepiej nie wchodzić jej w drogę, Leela. Czeka nas jeszcze długa podróż przez góry i Tathana będzie miała niejedną okazję, żeby nam ją uprzykrzyć.
Uśmiech Leeli zbladł i obrzuciła Twillę ostrym spojrzeniem.
- Może i masz rację. Ale ona lubi wyżywać się na słabszych, a dla takich jedyne, co rozumieją, to pięść równie wielka jak ich własna. Askla, nie mamy odwrotu. Razem tkwimy w tym bagnie i musimy jak najlepiej wykorzystać naszą sytuację.
- Ja chcę... - podbródek dziewczyny zadrżał - do mamy! - płaczliwy krzyk zaskoczył Twillę. Zauważyła, że Leela znad skulonej Askli przygląda się jej uważnie.
- Twilla, uczyłaś się na uzdrowicielkę. Możesz jej jakoś pomóc? Bo inaczej się rozchoruje, a złamanego grosza bym nie dała za opiekę tamtej baby - kiwnęła głową w kierunku, gdzie zniknęła Tathana.
- Tak - Twilla zarumieniła się. Sama powinna była o tym pomyśleć, skoro taka jest dumna ze swych niewielkich umiejętności. Szybko wygrzebała paczuszkę z torby, którą przygotowała jej Hulda, i węchem upewniła się, co w niej jest.
- Askla - rzekła łagodnie. - Pozuj te liście. Lepiej się poczujesz, mówię ci to jako uzdrowicielka.
Mniejsza z dziewcząt spojrzała na nią lękliwie, nie uwalniając się z uścisku Leeli.
- Bierz to! - poleciła jej rybaczka i Askla niechętnie usłuchała. Wzięła do ust kulkę suszonych ziół. Leela nie spuszczała z niej wzroku.
Jedzenia nam nie brakuje, ale nie żadne to smakołyki, tylko żelazne wojskowe racje, pomyślała Twilla i po krótkich poszukiwaniach wyjęła z torby niewielki słoiczek z proszkiem. Wytrząsnęła trochę na swoją porcję twardego jak kamień chleba i podała pojemnik Leeli.
Ta obrzuciła puzderko czujnym spojrzeniem i powąchała jego zawartość, głęboko wciągając w płuca powietrze. Na jej twarz powrócił łagodny uśmiech, kiedy zielonkawym proszkiem obficie posypała swoją pajdę.
- Dobre. Można takie kupić “Pod Rechoczącą Ropuchą".
- Askla? - Twilla podała przyprawę drugiej z dziewcząt, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Z porcją chleba w ręce Askla patrzyła tępo przed siebie. Na jej zaciśniętych wargach po raz pierwszy pojawił się cień uśmiechu.
- Śni na jawie - Leela spojrzała na nią krytycznie. - Daj, niech ma swoją działkę, jak się ocknie - wyjęła chleb z zaciśniętej dłoni Askli i włożyła jej do kieszeni.
- Co tam macie? - rozległ się głos chyba jeszcze bardziej szorstki niż Leeli. Zbliżyła się do nich jedna ze współpasażerek, owinięta w wytartą opończę z mnóstwem chaotycznie naszytych łat, znaczących jej strój kontrastującymi, choć już wyblakłymi barwami. Sądząc z wyglądu dziewczyna musiała pochodzić z jednego z obozowisk zamieszkanych przez chłopów wyrzuconych z własnej ziemi. Miała ostre rysy twarzy, a jej wzrok przeskakiwał z Twilli na Leelę i z powrotem.
- Rzadką przyprawę - wyjaśniła uzdrowicielka. - Chcesz?
Teraz i dwie pozostałe towarzyszki niedoli podeszły bliżej. Jedna z nich odznaczała się równie schludnym odzieniem co Askla. Spod skrywającego pół głowy kaptura wyzierała gładka twarz o delikatnych rysach. Dziewczyna sprawiała wrażenie szlachetnie urodzonej. Spojrzała badawczo na Twillę.
- Znam cię - powiedziała. - Byłaś uczennicą u Wiedzącej. Ki...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]